Ale tego nie zrobię. Jeden z najnowszych kawałków polskiego kina zasługuje bowiem na nieco więcej niż jedno słowo. Tym bardziej, że zostają w nim poruszane ważne tematy. Że odświeża historię wręcz niezwykłą, a jednocześnie oddającą prawdę, przedstawiającą autentyczne, historyczno-biograficzne wydarzenia.
Bohaterką filmu jest autorka wydanej w Polsce w 1971 roku "Sztuki Kochania" dr Michalina Wisłocka.
Nadmieniona książka okazała się przełomem w życiu intymnym Polaków. Do momentu uświadomienia przez wyżej wymienioną pozycję uznawano, iż seks pełni funkcję głównie prokreatywną, zaś jakiekolwiek przyjemności z niego miała doznawać przede wszystkim płeć męska.
Doktor Wisłocka postanowiła to jednak zmienić. Panujący, mocno jeszcze zakorzeniony patriarchat oraz ogólny pogląd na sprawy damsko - męskie zaczęła wyrywać od samych korzeni. Tłumaczyła kobietom co i jak robić, aby móc czerpać przyjemność z intymnych chwil ze swoimi partnerami.
Przeprowadziła prawdziwą rewolucję, walcząc o wydanie swojej książki niczym lwica.
Szkoda tylko, że sama sobie nie potrafiła pomóc.
Zbyt dobrze wiedziała, jak to jest zostać zdradzonym.
Zbyt długo żyła w zawiłym, patologicznym związku.
Zbyt mocno była kochliwa, a jednocześnie zbyt wierna.
Z zewnątrz - tygrysica, która - jeśli w coś mocno wierzy - potrafi o to walczyć.
W środku jednak naiwna, mała dziewczynka.
I choć pewnie sama nieraz chętnie, z żalem i bólem, zaśpiewałaby " Ja wierzyłam Twoim słowom..." (utwór ten jak i wiele innych wspaniale wkomponował się w klimat filmu), wierzę, że dzięki temu, naprawdę stała się silniejsza.
Bo nie tylko umiała uświadamiać, ale i pięknie kochać.
Tylko, chyba, jak twierdzi jej córka Krystyna Bielewicz, "nie potrafiła żyć".
Jeśli spodobał Ci się post - podaj dalej! Udostępnij, skomentuj, polub :)
---
korolowa