Polub mnie na FB :)

środa, 21 sierpnia 2019

Studnia.

Witaj, strudzony wędrowcze.
Chciałabym Ci dziś powiedzieć tyle rzeczy.
Chciałam, ale...

Wiesz, każdy człowiek ma w sobie taką studnię. To wiadro uczuć, które znajduje się w środku, gdy jest przepełnione wodą, nie wytrzymuje ciężaru słów. Każdy gest jest na wagę złota. Każdy miły uśmiech powoduje, że podnosi się do góry. Tylko dlaczego ostatnio czuję, jakby moje dotykało dna?

Fot. Krzysztof Bolesta

Coraz częściej szukam jakiejkolwiek namiastki tęczy w tej codziennej szarudze zajmującej moją głowę.

Czekam, aż zrozumiesz - Ty, Ty i Ty, że tak nie można.

Nie można najpierw czegoś wymagać, a potem oczekiwać czegoś zupełnie innego.

Nie można oczekiwać szacunku, jeśli wcześniej samemu się tej drugiej osoby nie szanowało.

Wykonywać  pewnych gestów, jeśli nie jest się ich pewnym.

Oswajać, gdy nie chce się być oswojonym.

Wzbudzać strachu i jednocześnie oczekiwać pozytywnych uczuć wobec swojej osoby.

Czekać, aż wewnętrzna bomba wybuchnie i udawać, że wszystko jest w porządku.
Nic nie jest w porządku, jeśli w czymś tkwią sprzeczności.

To tak jakby mówić na wróbla, że to sokół, a kąciki zwrócone ku dołowi tworzą uśmiech.

Fot. Krzysztof Bolesta


Wkładam więc to wszystko do jednego wiadra.
Bez usłyszenia, choć raz, "jestem z Ciebie dumny."
Bez pewnego "przepraszam" i zastanowienia się nad tym, co się robi i do czego się naprawdę dąży.
Bez choćby jednej odpisanej wiadomości i głupiego "do widzenia", jakbym nawet na tyle, po latach znajomości, nie zasługiwała.

I choć znajduje się tam szczypta pewnej refleksji i odrobina otuchy, to jednak szala przeważa ku dołowi.

Bo pewne rzeczy przychodzą po chwili.
Bo ciężko jest mi mówić pewne rzeczy na głos.
Bo chciałabym wykrzyczeć całemu światu swoją cichą niemoc.

I choć próbuję usłyszeć w tym wszystkim siebie, dochodzi do mnie tylko dźwięk samotności i lęku.
Szukam siły, której obecnie nie posiadam.
Wszystko zatopiło się w jednej studni.

Dlatego chciałabym Ci dziś powiedzieć tyle rzeczy.

Chciałam, ale...

---
korolowa

sobota, 17 sierpnia 2019

Władysław Hasior - artysta bez granic

Powiedzieć o nim "kontrowersyjny" to zdecydowanie za mało. Pochodzący z Nowego Sącza artysta był z pewnością postacią nietuzinkową. I takie również były jego prace - wprawiające w zdumienie, skłaniające do refleksji, a nawet  - budzące strach. Bo jak inaczej można określić twór składający się z wózka dla dzieci i znajdujących się w środku miniaturowych krzyży?


Władysław Hasior urodził się 14 maja 1929 r. Czasy, w których dorastał, jak można się zresztą nietrudno domyślić, nie należały do najlżejszych. Przyszłemu twórcy życie wyjątkowo postanowiło nie ułatwiać spokojniejszego wejścia w dorosłość. Wychowywany w rozbitej rodzinie, a następnie wyrzucony na bruk przez swojego ojczyma młodzieniec szybko został zmuszony do poszukiwania szczęścia na własną rękę . I choć na jego drodze życiowej stanęło wielu dobrych ludzi, zdaje się, że to właśnie te początki obudziły w Hasiorze wrażliwość na zło i całą ludzką krzywdę, którą później przejawiał w swoich, pokusiłabym się o określenie, wręcz awangardowych - przynajmniej jak na polską twórczość -  pracach.


Jako dydaktyk w Państwowym Liceum Technik Plastycznych, starał się wzbudzać wśród swych uczniów przede wszystkim wrażliwość na sztukę, którą niegdyś wyzwalał w nim jego własny  nauczyciel, Antoni Kenar. Ponadto, Hasior był zdania, iż artystycznych poczynań nie powinny obowiązywać jakiekolwiek granice. By dać temu dowód, swoich podopiecznych potrafił prowadzać wieczorami do lasu, by móc, w prześcieradła, w nikłym świetle latarki, łapać owady. Innym razem wprowadzał ich do ciemnej sali, w której stawiał trumienkę, a do środka... wsypywał cukierki.


Hasior zasłynął przede wszystkim jako polski pionier asamblażu (czyli pracy, która powstaje z połączenia przedmiotów codziennego użytku). W swojej twórczości wykazywał się odniesieniami do surrealizmu, rzeźby abstrakcyjnej i nowego realizmu, przy czym - z uwagi na miejsce zamieszkania - w jego pracach widać odwołania do stylu zakopiańskiego, a także do fascynacji naturą, obrzędami religijnymi oraz żywiołami. Jego prace charakteryzuje  przede wszystkim ich niewątpliwa, mroczna natura, która ma skłaniać do refleksji, wzburzać, a czasem wręcz przerażać wizjami, które się w niecodziennym połączeniu tych codziennych przedmiotów, kryją.


By dać nieco pełniejszy obraz  rzeczonego rzeźbiarza, malarza, scenografa i nauczyciela w jednym, nie da się nie wspomnieć o dwóch słabościach artysty: jednej - do kieliszka, zaś drugiej - jak się nietrudno domyślić -  do pięknych kobiet.
Choć był dwukrotnie żonaty, jego związki nigdy nie przetrwały próby czasu. Zatapiał się więc w coraz większej ilości: wódki i chętnych, kobiecych ciał.
Można by rzec, że tak naprawdę jego jedyną prawdziwą, odwzajemnioną miłością, była sztuka. Wszak kochanek miał wiele, ale ją - jedną.
Najszczerszą.
Tę, w której znajdował ukojenie.
    
Bo kiedy igrał z nią, nic już nie było ważne. Polityka czy nawracające problemy z przeszłości nagle przestawały istnieć, gdy bez reszty zanurzał się właśnie w  niej - swojej muzie i jedynej wiernej małżonce.

I prawdopodobnie, to właśnie z nią wziął prawdziwy ślub. Nie z Joanną. Nie z osobliwą poetką z Wybrzeża, ale z nią - sztuką. I to w jego przypadku - pisaną przez naprawdę wielkie "S".

***

Galeria Władysława Hasiora znajduje się w Zakopanem na ul. Jagiellońskiej 18bKoszt biletu: normalny - 7 zł, ulgowy - 5,50 zł


---
korolowa

sobota, 10 sierpnia 2019

Motyl.

Po nocnym pukaniu w okno, nadszedł w końcu orzeźwiający dzień. Przywitał pięknym uśmiechem skrzydlatego przyjaciela. Przytulił do siebie ciepłym ramieniem. Objął mocno, tak, aby nikt już skrzywdził. Nie zranił. Aby bez obaw można było przejść linę wywieszoną nad stromymi skałami. Bez potknięć. Z pewnością i bez zająknięcia.

Choć lato się jeszcze nie skończyło, w środku powoli rozpala się kominek -  pozytywnych uczuć i wiary, że "jeszcze będzie przepięknie." Tak naprawdę, bardziej czekasz na drugą część słów piosenki i dopowiadasz sobie w myślach "jeszcze będzie normalnie." Powoli jest, myślisz.  Powoli jest.

I uśmiechasz się sama do siebie. Do ludzi, którzy okazali się być tymi najpiękniejszym motylami. 
Z wdzięcznością patrzysz im w oczy. 

Za kilkugodzinne rozmowy do rana.
Za cierpliwość.
Za przywrócenie wiary we własną wartość.
Za odwzajemniony uśmiech i pizzę o północy (wszak o tej godzinie pizze smakują najlepiej!).

Za to, że są.
Dzięki takim osobom wraca wiara w ludzkość. 

Fot. Krzysztof Bolesta
Fot: Krzysztof Bolesta
Dlatego chcę napisać Wam po prostu: dziękuję.

Nie wiem, gdzie bym pofrunęła, gdyby nie Wasze wyciągnięte ręce. Codzienne rozmowy na komunikatorze. Spotkania w cztery oczy i trochę więcej litrów wlanych dla rozwinięcia języka procentów. 

A przecież ostatnio tyle okien zostało zamkniętych. Tyle wylatujących z niego ciem,  motyli...

Wierzę jednak w przepływ energii i równowagę w przyrodzie, w życiu. Wierzę, że jeśli coś się zakończyło, za moment zacznie się coś nowego. Otwieram więc delikatnie okna. Czuję obecność ludzi, którzy do niego wlecieli i obecnie w nim przebywają. I tak mi dobrze. 
I wierzę, że będzie jeszcze lepiej.
Piękniej. Barwniej. Spokojniej i jaśniej.

Bo z motylami wokół, nie może być inaczej.

           ---
              korolowa