Zjadłabym kurczaka, ale czekam na panów od wymiany liczników od grzejników. Zjadłabym, no, a tu ich nie ma i nie ma. Ruchy, panowie, ruchy!
Byłam dziś na rozmowie kwalifikacyjnej. Poszłam sobie, a co. Praca się przecież sama nie znajdzie.
Nie wiem tylko, czy to jakieś zrządzenie losu (ja wierzę, że tak), ale przeglądałam sobie przed tą rozmową angielskie proverby (nie to, że na rozmowę, po prostu je przeglądałam i sprawdzałam, czy znam i umiem) i ostatnim z nich był Cheek brings success (dosł. Bezczelność/zuchwałość przynosi/daje sukces).
Mając taki proverb na egzaminie, nie miałabym problemu z jego omówieniem. Niestety. Bo obecnie tak właśnie jest : im bardziej jesteś sprytny i masz większy tupet, tym szybciej coś osiągniesz. Wiedza wiedzą, a cwaniactwo to już swoją drogą. Tego nas własnie teraz uczą - cwaniakowania, sprzedawania siebie jak najlepiej umiemy. Ale od kiedy to JA jestem na sprzedaż? Czy ja jestem czyimś niewolnikiem ?
Wychodzi na to, że tak. Wszyscy jesteśmy niewolnikami, chyba, że nie pracujemy. Teraz każdy musi pokazać się z jak najlepszej strony po to, by ktoś nas kupił. Boże, co za brzydkie słowo. Jak można kogoś kupić? Jak można sprzedać siebie?
Mówi się, że artyści sprzedają się za pieniądze niczym przydrożne prostytutki. Z drugiej jednak strony, czy ktokolwiek pomyślał o tym, że może mają na utrzymaniu rodziny? Poza tym, dlaczego miałby nie wykorzystać swoich przysłowiowych 5 minut - czy tylko przed strachem, że ludzie go będą wytykać palcami?
Tak, tylko wydaje mi się, że wszystko ma gdzieś jednak jakieś swoje granice. Tylko gdzie się kończy ta niewidzialna bariera pomiędzy skorzystaniem z intratnej propozycji a totalnym poniżeniem? Czy, na przykład, uczestnicy Big Brothera, to tylko ludzie, których priorytetem są pieniądze, trochę jak dla Demi Moore w 'Niemoralnej propozycji', czy może to potrzeba, o której nic nie wiemy, a dla której mogliby poświęcić wiele?
I gdzie, na te pytania, szukać odpowiedzi...?
---
korolowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz