Kto z Was po przeczytaniu powyższego zdania wstał niemal z prędkością światła i z impetem wrzasnął "No jak to nie? Przecież ja właśnie jestem w takiej relacji i to jest prawdziwa przyjaźń!" Uderz stół, a nożyce się odezwą? :) A tak serio - nie twierdzę, że słowa znanego pisarza są pełnym odzwierciedleniem moich myśli na ten temat. Pozwólcie jednak, że nieco na ten temat się dziś powynurzam.
Wyobraźmy sobie, na ten przykład, niemal idealną parę X i Y. Parze tej wszystko, albo przynajmniej prawie wszystko się układa, są ze sobą szczęśliwi. Któregoś dnia jedno z nich - nieważne właściwie, które - poznaje Z. Z staje się przyjacielem kobiety/mężczyzny/obojga [niepotrzebne skreślić]. Well, jeżeli obojga i jeśli każde z nich spotyka się z tą osobą równie często, to pół biedy. Gorzej, a przynajmniej bardziej podejrzanie zaczyna to wyglądać, gdy nagle jedna z osób woli to robić częściej, w dodatku sam na sam. Jeżeli związek X i Y opiera się na wzajemnym zaufaniu i szacunku do siebie, a do tego dalej istnieje między nimi chemia i sprawy łóżkowe wyglądają lepiej niż dobrze - cóż, wtedy chyba nie ma się o co martwić. Jeśli jednak choćby jeden z tych trzech czynników legł w gruzach lub stoczył na sto metrów pod ziemią - cóż... zawsze jest przecież przyjaciel. Przyjaciel, który pocieszy. Porozmawia. Nawet przytuli, gdy trzeba. I zrobi jeszcze inne słowa na "p"... oczywiście również w ramach "przyjaźni".
Ludzie mogą się czasem sami chcieć okłamywać, że niczego nie czują. Że to tylko przyjaźń. Zwłaszcza, jeśli mówimy o przyjaźni z "ex" czy z kimś, kto wcześniej np, dał nam kosza, ale dalej się z nami przyjaźni (dalej w kontekście relacji damsko - męskiej, choć właściwie istnieją przecież związki homoseksualne). Ale, na zmartwychwstanie Johna Snow'a, nie można, naprawdę nie można mówić o przyjaźni z kimś, z kim się dalej sypia! Wybaczcie, ale w wielu przypadkach, w których wcześniej miało zastosowanie "friends with benefits", to, co było później (o ile nie przerodziło się w coś poważniejszego:miłość, związek), to już nie była przyjaźń. A co dopiero wchodzenie komuś do łóżka po odrzuceniu. Stwierdzeniu sorry, nie dam nam szansy, no czegoś jednak brakuje, aby nam się to udało. Po tym nie da się przyjaźnić, a przynajmniej jest niezwykle trudnym, aby obie strony funkcjonowały w zdrowej przyjaźni po tak zabarwionych erotycznie, wspólnych przeżyciach. I właśnie tym wcześniej pokrzywdzonym będzie ciężko wyprzeć tą drugą osobę z głowy. Bo ona będzie w niej siedzieć, dopóki się jakoś nie odetniemy. Nie zrobimy porządków. I nie zaczniemy sami siebie szanować. Swojej godności i czasu, który moglibyśmy poświecić na pasje...bądź odnajdywanie innych, bardziej wartych naszej uwagi, osób.
Wiele jest pięknych filmów o takich dziwnych, nie do końca zdefiniowanych relacjach. Moim ulubionym jest póki co "Między słowami" ze Scarlett Johansson i Billem Murray'em. Świetna opowieść o samotności w tłumie, odnajdywaniu bratniej duszy, zagubieniu. Polecam serdecznie na wieczór. Dobry film na ukojenie.
Kończąc mój niezbyt długi wpis - czy uważam, że istnieje przyjaźń damsko - męska?
Pozwólcie, że odpowiem Wam być może nieco tajemniczym zdaniem, które znalazłam gdzieś w odmętach Internetu, a które mi się bardzo spodobało, a do tego jakże niezwykle mi tutaj pasuje:
" (...) szlachetny człowiek to ten, który raczej siebie zrani, niż kogoś zadraśnie."
Dlaczego właśnie tak napisałam - to zostawiam już dla Waszej indywidualnej interpretacji.
A jaka jest Wasza opinia na ten temat? Wierzycie w prawdziwą przyjaźń damsko-męską?
---
korolowa
P.S. Jeśli spodobał Ci się post - podaj dalej! Udostępnij, skomentuj, polub :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz