La la Land to tak naprawdę dość prosta historia dwojga ludzi, którzy, mimo początkowej antypatii, zakochują się w sobie. Rozwijające się uczucie wspaniale oddają utwory napisane specjalnie do filmu: począwszy od pierwszej sceny, kiedy bohaterowie poznają się po raz pierwszy podczas przejażdżki samochodem (Another Day of Sun), po czym niespodziewanie spotykają w innych okolicznościach i przez chwilę są skazani na własne towarzystwo (A Lovely Night - dla mnie ten utwór powinien dostać Oscara!) aż w końcu związują się ze sobą, choć ich głowy zaczynają szybko wypełniać rozterki związane z karierą oraz ich miłosną relacją (City of Stars). I choć wszystko w tym musicalu wydaje się być bajkowe - muzyka, stroje, scenografia, a do tego miłość, która wydaje się móc wszystko przetrwać - koniec (Epilogue) okazuje się być dla początkującej aktorki Mii (Emma Stone) i muzyka Sebastiana (Ryan Gosling) słodko-gorzki.
Nominowany do Oscarów w aż 14-tu kategoriach La La Land to imho wspaniałe połączenie starego musicalu ze współczesnością. To wysmakowane kadry. Kolory. Dźwięki, które przenoszą mnie do innego świata - takiego rozśpiewanego, goniącego za szczęściem "lala-landu".
To magia, na którą składają się wszystkie te urocze chwile, to "przyspieszenie tempa. to spojrzenie, ten dotyk, ten taniec", kiedy "to spojrzenie w czyjeś oczy rozjaśnia niebo".
Jeżeli chcecie zatem choć na chwilę wyrwać się z szarej codzienności, nie tracąc przy tym całkiem przytomności umysłu - zapraszam Was do pięknej, choć wcale nie wyidealizowanej, krainy Lala-Landu.
Krainy, w której - tak jak w prawdziwym życiu - przynajmniej niektóre marzenia, czasem się spełniają.
---
korolowa
Jeżeli post Ci się spodobał - podaj go proszę dalej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz