O szczecińskiej "Aramii" usłyszeliśmy już, przy okazji polecenia jej przez część naszej rodziny, kilka miesięcy temu. Syryjska restauracja przeszła bowiem kuchenną rewolucję znanej restauratorki, Magdy Gessler.
Na stronie "Kuchennych Rewolucji" możemy poznać nie tylko historię założenia restauracji, ale i życia rodziny Samira, założyciela "Aramii":
"Samir Zeair w 1978 r. przyjechał z Syrii do Polski na studia medyczne. Zaraz po ich ukończeniu zdał sobie sprawę, że kraj nad Wisłą jest jego miejscem na ziemi, i chociaż w latach 80-tych nie rozpieszczał paletą barw, Samir zdecydował osiedlić się w nim na stałe. Dziś jest on uznanym chirurgiem naczyniowym i transplantologiem specjalizującym się w przeszczepach wątroby. Niedawno przyznano mu nawet tytuł lekarza roku. Jednak największe uznanie przynosi mu wysokie, prawie 100% powodzenie wykonywanych przez niego przeszczepów.
Pochłonięty swoją pracą i odnoszący sukcesy doktor zapewne nigdy nie zostałby właścicielem restauracji, gdyby nie wojna w Syrii, która miała decydujący wpływ na przyjazd do Polski jego żony, Nady. Kobieta nie miała zamiaru być panią domu na pełen etat i „czekać na męża” - szukała pomysłu na własną pracę. Dwa lata temu do kraju sprowadził się także brat Samira – zawodowy kucharz. Wtedy też cała trójka wspólnie zdecydowała otworzyć rodzinną restaurację z tradycyjną kuchnią syryjską. W ten sposób w sąsiedztwie jednego ze szczecińskich osiedli, w niepozornym budynku, powstała „Aramia” [więcej tutaj]."
Faktycznie, budynek jest, delikatnie rzecz ujmując, bardzo niepozorny - właściwie to największym problemem jest odnalezienie go. Ulicy Romera 12 szukaliśmy chyba z dobre pół godziny, przy włączonej nawigacji i aktywnych mapach Google oraz dwóch zapytanych przechodniach. Naprawdę, ciężko o trudniej dostępne miejsce niż to, w którym obecnie znajduje się ta syryjska knajpa.
Kiedy już jednak udało nam się odnaleźć poszukiwany lokal, zostaliśmy dość pozytywnie zaskoczeni. Piękne, jasne wnętrze z ciekawymi ścianami. Wnętrze niezbyt obszerne, jednak - właśnie przez tak olbrzymie wyeksploatowanie bieli - wydaje się być dużo bardziej przestronne. Gdzieniegdzie delikatne ozdoby lub figurki, które - choć imho niewiele miały wspólnego z kuchnią orientalną - nadawały temu miejscu wiele uroku.
Jeśli chodzi o jedzenie, to pierwsza przystawka została podana całkiem szybko - w około 10 minut od złożenia zamówienia. Były to faszerowane liście winogron - 6 sztuk za 12 zł. W składzie farszu znajdowały się: ryż, czerwona papryka, pomidor, natka pietruszki oraz syrop z granatu i soku z cytryny, a wszystko to skropione oliwą. Bardzo ciekawy, kompleksowy i zupełnie nowy smak. Zdecydowanie warte swojej ceny.
Druga przystawka - falafel. Sama już nie kosztowałam - było to bowiem danie A. i B. - natomiast, według tego, co twierdzi Andrzej - nie warto. Mała porcja, gumowaty chleb, jedynie kulki były smaczne. Ponoć dużo lepsze można dostać w pierwszej lepszej budzie w Nowym Jorku. Cena:17 zł. Choć to nie wysoko, mimo wszystko - odradzamy.
Po ponad pół godzinie przyszedł czas na danie główne - razem z tatą, jako mięsożercy zamówiliśmy sobie tzw. talerz królewski dla dwóch osób. Na półmisku znajdowały się zatem cztery rodzaje mięsa: shish kebab, shish tauk, kawta w sosie pomidorowym (konia z rzędu temu, kto mi wyjaśni, co to właściwie jest? EDIT: dowiedziałam się więcej i to powinna być kofta, czyli pulpeciki indyjskie) oraz szaszłyk z grillowanych kawałków baraniny. Do tego sałatka i do wyboru frytki, ryż lub kasza burghul. I właśnie opcję z kaszą oraz frytkami - tak pół na pół - wybraliśmy.
Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale - nigdy nie jadłam lepszej kaszy! Mięciutka, nie rozpadająca się, pięknie podana, po prostu przepyszna. Nie sądziłam, że można się czymś tak niby niepozornym zachwycać- a jednak. Po prostu kasza idealna. Istne niebo w gębie.
Mięsa również były smaczne, jednak niektóre były chłodne już z chwilą podania, co oczywiście wpłynęło na moją ogólną ocenę dania. Bardzo dobrze przyrządzona została sałatka, frytki natomiast prawie w ogóle nie były słone - dobrze, że otrzymaliśmy sos czosnkowy - dzięki niemu otrzymywały w naszych ustach jakiegoś smaku. Tak czy inaczej - cała porcja naprawdę solidna, 2 głodne osoby na pewno się tym mocno najedzą, a i jeszcze dla trzeciej coś zostanie. Mimo wszystko uważam, że cenę mogliby chociaż o te kilka złotych obniżyć - obecnie taki talerz kosztuje 80 zł.
Muszę jednak nadmienić- a powinnam to zrobić już na początku relacji - iż, już po usadzeniu się przy stole, kelnerka podała nam coś na ugaszenie pierwszego pragnienia - herbatę z dodatkiem cynamonu. Mi ta przyprawa akurat smakuje, więc, jako że było to wliczone w koszta restauracji - zdecydowanie na plus.
Reasumując zatem zebrane wizualno-smakowe wrażenia: czy to miejsce nas zadowoliło? Powiem szczerze, że generalnie - spodziewaliśmy się czegoś więcej. Czy wróciłabym tam ponownie? Myślę, że tak. Następnym razem spróbowałabym jednak czegoś z poleceń pani Gessler, czyli np. zupy z soczewicy bądź halawer aljebneh, czyli deser z kaszy manny i sera mozarella polane syropem różanym.
Nie sposób również nie wspomnieć o świetnej obsłudze - kelnerka była równie przemiła jak i dobrze poinformowana - znała skład potraw, o które pytaliśmy i z uśmiechem odpowiadała na każde dodatkowe pytanie.
Biorąc zatem to wszystko pod uwagę - czy restauracja "Aramia" to hit czy jednak kit? Uważam, że ani jedno, ani drugie - oferuje bowiem wiele ciekawych potraw,choć niektóre należałoby jeszcze trochę dopracować. Gdybym miała wystawić ocenę w skali od 1 do 10, za całokształt dałabym niepełną 7-kę.
I - jak już nadmieniłam - wróciłabym po więcej.
---
korolowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz