Czasami żałuję, że tak rzadko bywam u mojego chrzestnego. Tym bardziej po minionym weekendzie. Niby przyjechaliśmy tylko na komunię jego córeczki, a byliśmy tam dobrze ponad dwadzieścia cztery godziny. Choć ostatnimi czasy już nie jestem tak zestresowana jak wcześniej, to i tak zrobiłam sobie wspaniały reset. W końcu tylko my, słońce i rodzina. No i piękne jezioro. I ryby - smażone, wędzone. I kiełbaski z ogniska. Pięknie zrobione drinki. I granie w piłkę z Anią. I zdjęcia. I Pink Floyd włączone na fulla. Boże, powiedzcie mi: czy może być piękniej?
A po tym wszystkim, jedna z najważniejszych w życiu naszej Ani ceremonia - komunia. Biedna, taka zmęczona była, a taka skupiona przez całą mszę. Nie dość, że śliczna, to dobra i mądra z niej dziewczynka. Wyciszona, a jednocześnie ciekawa świata i pełna życia. Chciałabym mieć kiedyś takie dziecko.
To był zdecydowanie pięknie spełniony czas. Trzeba przyznać, że pogoda też nam dopisała i przyczyniła się do tak fantastycznej, ciepłej atmosfery.
Do tego - muszę koniecznie nadmienić - jedzenie było przepyszne. Chrzestny wraz z żoną stanęli na wysokości zadania i również dla Andrzeja przygotowali osobne dania - a to krem z brokułów, a tu warzywa grillowane z serem. Porcje solidne, a do tego naprawdę smaczne. Wszystkiego w bród, co więcej - dostaliśmy nawet solidną wyprawkę, głównie w postaci ryb. Także, jakby ktoś miał ochotę - zapraszam, zapraszam (sama nie przejem!).
Ale tym, z czego się najbardziej ucieszyłam, było zobaczenie się z rodziną, To wspominanie przy wieczornym piwie nad jeziorem mojej komunii (pamiętam, jak od nich właśnie dostałam pierwszy i jedyny w moim życiu rower!). Przywoływanie wspomnień z przeszłości i rozmowy o naszych planach. O tym, co będzie za rok i za dwa miesiące. O jutrze - dziś.
I, gdy tak obserwowałam bawiącą się przed nami piłką Anię, miałam cichą nadzieję, że - kto wie, być może też za dwadzieścia lat - i z nią będziemy mogli kiedyś to wszystko wspominać.
---
korolowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz