Na ten dom.
Pełen marzeń.
Wspomnień...
***
- To kiedy możemy się spotkać?
- To zależy.
- Od?
- Czy dalej będziesz głupio obstawał przy swoim, czy w końcu zrozumiesz, że dzieci powinny zostać przy matce.
- Kaśka, mówiłem ci, Antka biorę ze sobą.
- A co ty myślisz, że dziecko to jest karta przetargowa? Chcesz mieć się kim opiekować, to spadaj do swojej ukochanej mamuni!
***
Gdy pierwiastki w związku się rozpadają, zanika chemia i przychodzi codzienność, łatwo popaść w rutynę, albo - dość już poważnie brzmiącą - stagnację. W tryb "byle przeżyć i się nie pozabijać." Brak podsycania wzajemnej fascynacji to jedno. Gdy do tego dochodzą jednak wychodzące na wierzch ludzkie słabości, na które to wcześniej przymykało się oko, a także brak jakiegokolwiek zainteresowania...well, to wszystko razem, nie wróży absolutnie niczego dobrego.
Bycie w związku to wyzwanie. To przede wszystkim wzajemny szacunek i zaakceptowanie partnera takim jakim jest - zarówno jego wad jak i zalet. To wspólne spędzanie czasu. Często podobne charaktery i wspólne zainteresowania.
I o ile można zrozumieć, dlaczego dwie osoby bez formalnego przypieczętowania związku po jakimś czasie rozstają się (ze względu na niezgodność charakterów, brak wspólnych pasji, ukrywanie prawdy i wiele innych powodów, które wychodzą z czasem), tak trudno jest niekiedy pojąć, co powoduje rozłam małżeństw. I nie mam tu na myśli takich przyczyn jak zatajenie ważnych faktów, kłamstwa czy zdrady. Chodzi mi raczej o tę codzienność.
Dla wielu jest to smutna rutyna, która przypomina o tym, że mężowi lub żonie trzeba zrobić pranie, ugotować obiad na dwa, a najlepiej trzy dni, wyprasować koszulę czy zawieźć dziecko do przedszkola. Do tego znosić jego dziwnych kumpli. I wytrzymywać jej comiesięczne PMS-y. No rany boskie, przecież tego nie da się wytrzymać!
I tak odchodzą od siebie najbliżsi sobie do niedawna ludzie. Bo nie podołali we wspólnym, zwykłym życiu. Bez codziennego szampana i truskawek. Za to z workiem pełnym zmartwień i dwudziestoletnim kredytem na mieszkanie.
Bo im się nie chciało dłużej starać.
Z pokolenia mojego taty dokładnie 3 na 10 znajomych mi małżeństw postanowiło zmienić swoich życiowych partnerów. Z mojego natomiast - aż 5 na 10, czyli dokładnie 50% pierwszych małżeństw, które mi przyszły do głowy i które trwały minimum dwa lata, są już po rozwodzie.
To zatrważająca liczba, jeśli pomyśli się o tym, że lepiej już nie będzie.
I to mnie właśnie cholernie smuci.
***
Kiedyś ludzie byli ze sobą dla dobra rodziny.
Mimo wszystko.
Choć nie zawsze było kolorowo, to zdawali sobie sprawę, że taka jest kolej rzeczy. Że ją czeka pranie, sprzątanie i gotowanie, a jego praca, czasem pomoc przy drobnych sprawach domowych.
Bo mieli w sobie to poczucie, że coś trzeba. Bo tego wymaga związek.. Rodzina. Idea wspólnoty i wspólnej pracy.
Nad domem. Nad związkiem. Nad sobą samym.
Czego nam zatem życzę?
Abyśmy potrafili się w tej codzienności odnaleźć.
Mimo codziennej rutyny.
Wypalonych iskierek i braku szampana.
Szanowali się wzajemnie.
Obdarowywali codziennie dobrym słowem i uczynkiem.
Trwali ze sobą w zdrowiu i w chorobie.
Lojalności i szczerości.
I mieli w sobie dużo cierpliwości do drugiego człowieka.
Bo tylko na takich fundamentach można zbudować coś trwałego i pięknego jednocześnie.
---
korolowa
Mnie tam się wydaje, że jednak najlepiej jest się rozstać, jeśli uczucie już dawno się wypaliło. Po co się męczyć?
OdpowiedzUsuńW związku małżeńskim? Bo o to mi głównie w tym wpisie chodziło - że osoby mocno zaangażowane, które już za sobą mają przysięgi, nagle odchodzą w różne strony.
Usuń