Wdychała je w siebie. Wdychała głęboko. Czuła jak budzi się do życia. Do nowego, nieznanego. bytu, który się właśnie zaczynał.
Postanowiła podążać za marzeniami. Nie poddawać się niczyjej presji. Pragnęła szacunku i akceptacji - tak niewiele, a jednocześnie tak dużo. W końcu wszystko zależy od punktu siedzenia. Tylko dlaczego to niemal zawsze właśnie ona musiała dostosowywać swoje krzesło pod inny stolik?
Wiedziała, że w życiu popełniła różne błędy. Ale jeden, największy, to wieczne kompromisy. Ba, żeby tylko! Kompromis to za duże słowo - to było zwyczajne chodzenie na ustępstwa.
Dla świętego spokoju. Bo po co się kłócić? Po co psuć sobie nawzajem nerwy?
Dopiero po latach, po wielu latach, zrozumiała, że właśnie przez to; przez to ciągłe ukrywanie swych emocji, nieustanne hamowanie się, aby czegoś przykrego nie powiedzieć; przez bycie takim podnóżkiem do czyichś szlachetnych nóżek - to właśnie ona była jednym wielkim chodzącym kłębowiskiem nerwów.
Nie mogła sobie na to dłużej pozwalać. Czuła się jak wulkan, który zaraz tryśnie lawą. Zbyt długo skrywała nawarstwiające się z dnia na dzień pomieszanie żalu i niezgody na obecny stan rzeczy. Tym razem ktoś inny musiał przesunąć krzesełko.
Więc szła.
Wiatr pieścił jej twarz i dotykał czule jej obu dłoni. To on ciągnął ją delikatnie do przodu.
Szeptał cicho na ucho, że musi iść dalej i walczyć. I uwierzyć w to jak bardzo jest wartościowa.
A ona mu podziękowała, odgarnęła kosmyki, wzięła do ręki liście i poszła przed siebie.
---
korolowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz