Piękne to były plany...które pozostały jedynie w krainie nieziszczonych, zakurzonych marzeń.
Studia się, z różnych względów, poprzesuwały mi w czasie i skończyłam je ciut później, niż miałam w zamiarze. Małżeństwo? Nawet jeśli nie chcę robić żadnych wesel, a jedynie zorganizować przyjęcie dla najbliższych - i tak trzeba mieć na to fundusze. A czasami aż mnie korci, aby rzucić to wszystko i, tak po prostu, pójść z moim A. do USC, i wyjechać sobie na jakąś wycieczkę, na przykład na Karaiby. Albo do Los Angeles. I byłoby tak po "hamerykańsku". Szybki ślub bez problemów, z podpisanym papierkiem.
Jednak brak pieniędzy w naszym życiu mocno nas ogranicza. I nie chodzi mi wcale o Bóg jeden wie jakie kokosy, ale o taką stabilizację - być może niektórzy się teraz obruszą za to, co napiszę, ale muszę to nadmienić: w czasach komuny było różnie, było może i biednie, ale przynajmniej każdy miał pracę. Lepszą, gorszą, ale miał. I przynajmniej nie było tak jak teraz, że wykwalifikowane, wyedukowane osoby miały problem ze znalezieniem czegokolwiek. Nie czekały miesiącami, a nawet latami na to, aby móc iść zarabiać jakieś przeciętne chociaż pieniądze. Było więcej umów o pracę. Teraz jest od grom tzw. "śmieciówek" - umowy o dzieło, zlecenie...
Świat zmienia się w drastycznie szybkim tempie. Wszyscy gdzieś się spieszą - dzieci do szkoły, dorośli - do pracy. Widzę, jak nas zmienił postęp technologiczny. Ludzie zapatrzeni są w swoje komórki, kilkuletnie dzieci biegle obsługują podstawowe tablety... A ja tęsknię za latami 90.-tymi. Za wychodzeniem na dwór i wygłupami dzieci na trzepaku. Skakaniem na skakance, graniem w klasy czy gumę. No dobra, w moim przypadku było trochę inaczej (jako introwertyk, chętniej niż na dwór, wolałam siedzieć zamknięta w domu i czytać książki)..ale wiecie, o co mi chodzi. Była beztroska. Było prawdziwe dzieciństwo. Była radość. Częste wyjazdy do babci. A teraz? Posiniaczone od nadmiaru światła z ekranów mózgi i zakryta kurzem wrażliwość. I wiem, że każde pokolenie - tak jak i to naszych rodziców - zawsze będzie mówiło: takie czasy jak nasze to jednak były najlepsze... Ale te najlepsze lata już naprawdę minęły. Bezpowrotnie. I nie wiem, czy kiedykolwiek wrócą. Bo, abyśmy mogli pójść naprzód, prawdopodobnie musielibyśmy zrobić najpierw duży krok w tył.
Powolne, beztroskie niedziele spędzone w lesie całą rodziną? Stabilna praca od poniedziałku do piątku, od 8 do 16, czy się stoi, czy się leży...? Ślub w wieku 22 lat, dziecko w wieku 24?
Zazdroszczę tym, którzy mogli tego w tych czasach doświadczyć.
Na zwieńczenie moich wynurzeń, pozwólcie, że opiszę Wam pokrótce pewną sytuację.
Rozmawiam ostatnią z jedną z nauczycielek w pokoju nauczycielskim.
Ja: "No tak, trochę się teraz pozmieniało. W sumie tak na tę chwilę myślę, że jakbym miała wziąć ślub za rok, dwa i mieć dzieci w wieku góra 35 lat i w tym samym wieku już w miarę stabilną, dobrą pracę, to byłoby chyba nieźle".
N: "Naprawdę ci, K., tego życzę. Ja mam prawie 50 lat, córkę nieco starszą od ciebie, a dalej tej stabilizacji - ani w pracy, ani w życiu ogólnie - nie mam".
P.S. Jeżeli spodobał Ci się post - będę wdzięczna za udostępnienie go - wystarczy wcisnąć ten niebieski przycisk z napisem "Udostępnij" w lewym, górnym rogu nad postem :)
P.S. Jeżeli spodobał Ci się post - będę wdzięczna za udostępnienie go - wystarczy wcisnąć ten niebieski przycisk z napisem "Udostępnij" w lewym, górnym rogu nad postem :)
***
korolowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz