Niektórych zdążyłam już bowiem wcześniej poinformować o moich planach na właśnie miniony weekend. A co za niesamowity czas to był...
Sobota, godzina 7:00, a tu, cholera, dzwoni budzik. Niech to szlag, pomyślałam. Żeby człowiek nawet w wolny dzień musiał budzić samego siebie. Ale cóż, myślę sobie, w końcu nie od parady ten budzik nastawiłam. Jedziemy przecież na ważną uroczystość. I, absolutnie, nie możemy jej opuścić.
Około 08:15 byliśmy już w drodze do Bydgoszczy. Tam właśnie miało się odbyć wydarzenie. Ważne i dość, rzekłabym, niecodzienne.
Do kościoła niemalże wpadliśmy w ostatniej chwili, bo korki, no ale udało się. Po ceremonii sakralnej był czas na przejazd do hotelu, gdzie mieliśmy zamówione pokoje, jednocześnie tam właśnie miała się odbyć impreza.
Weszliśmy do jednej z sal. Pięknie udekorowane i suto zastawione stoły powodowały, że zamiast motylków, w brzuchu czułam lekkie skurcze z głodu.
Jednakże kelnerki zaczęły podawać gościom szampana, a goście składać życzenia i podawać prezenty młodej parze.
I wszystko wydawałoby się całkiem normalnym, polskim weselem, gdyby nie fakt, że pan i pani młoda... mieli właśnie 60-tą rocznicę ślubu. Tak. Sześćdziesiątą. Sześćdziesiąt lat wspólnego pożycia.
Tyle lat małżeństwa... czy to nie robi wrażenia?
Pomyślałam sobie: kurcze, przecież to niemal niemożliwe. Ja nawet nie dożyję tylu lat, a co dopiero je z kimś spędzę!
Ciocię i Wujka zawsze jednak podziwiałam. Pewnie nikt nie jest idealny, ale nie o to tutaj przecież chodzi. To po prostu bardzo dobrzy ludzie. Niesamowicie troskliwi, uczynni. Serdeczni. Ciepli.
No tacy, po prostu, kochani.
I widać w nich to wspólne szczęście.
Widać to w ich oczach, kiedy z czułością patrzą na swoje najmłodsze potomstwo.
Słychać z ich ust, gdy tak ciepło wyrażają się o całej rodzinie i jak bardzo są z nas wszystkich dumni oraz jak bardzo nas kochają.
I widać w ich gestach - chociażby w tym, że podjęli się takiego wyzwania, jakim jest organizacja ponownego ślubu i wesela (notabene, już pierwsze takie zorganizowali 10 lat temu, z okazji 50 rocznicy małżeństwa). Również tym, że dopieścili (oczywiście na pewno z niemałą pomocą swoich dzieci) wszelkich szczegółów, zwracając uwagę również na wegetarian (a pani kucharce z uczuleniem na jajka, która specjalnie dla Andrzeja przygotowała coś zupełnie innego niż mieli pozostali - bardzo, bardzo dziękujemy!). I w tym, iż podkreślają, że siła zawsze leży w rodzinie i dlatego powinniśmy wszyscy zawsze trzymać się razem. Ciociu i Wujku, jedyne, co mogę w tym wypadku powiedzieć - święte słowa! Święte słowa.
Oni są dla mnie przykładem, że z rodziną niekoniecznie dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu. Symbolem rodzinnego wsparcia i niewyczerpanej miłości. Do wnucząt. Do dzieci. I - przede wszystkim - już od ponad 60 lat - do samych siebie.
Dziękujemy Wam za to, że mieliśmy okazję brać udział w tak pięknej uroczystości. Żadne książki, ni żadne filmy tak pięknie nie pokazały mi tak prawdziwego, a jednocześnie pięknego uczucia, którym się darzycie.
Bo to, co Wy macie, to się nazywa miłość.
A to, że dane Wam było jej już tyle skosztować - to prawdziwe szczęście.
I choć przepis na nie nie jest mi do końca znany - delektujcie się nim, kochani, jak najdłużej.
Bo na to naprawdę zasłużyliście.
---
korolowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz