Polub mnie na FB :)

środa, 5 maja 2021

"Nie było czasu na zwątpienie" - o sile rodzinnej miłości mimo trudów życia: rozmową z Agnieszką Kreft-Ignaś.

Pełna pasji i zaangażowania nauczycielka. 

Żona. 

Mądra i niezwykle sympatyczna kobieta.

Ale, przede wszystkim - Matka.

Z czym zmaga się na co dzień i co daje jej siłę, aby przetrwać -przeczytacie już w dzisiejszym wywiadzie. I żeby nie było, że nie uprzedzałam - przygotujcie chusteczki. Tonę chusteczek. Bo to naprawdę cudowna osoba, a jej historia jest niezwykle wzruszająca. Poznajcie zatem Agnieszkę i jej rodzinę. Serdecznie zapraszam!

Dzień dobry, Agnieszko. Powiedz nam, jak długo zajmujesz się już nauczaniem?

17 lat 😊

Od ponad roku, z niewielkimi przerwami, funkcjonuje nauczanie zdalne. Jak Twoi uczniowie reagują na tę zmianę? Czy taka nauka  im odpowiada?

Wszystko jest kwestią bardzo indywidualną. Są dzieci, którym nauczanie zdalne nie odpowiada, gubią się w wirtualnej rzeczywistości. Są jednak i tacy uczniowie, którzy podczas „zdalnego” pokazali się z jak najlepszej strony. Bardzo często wśród gwaru klasowego nie potrafili się odnaleźć, teraz rozkwitli. Zabierają głos, są aktywni, poczuli, że też mają coś do powiedzenia. 

Co sądzisz o powrocie do szkół pod koniec maja w kontekście spekulacji na temat nowej fali związanej z pandemią koronawirusa?

Nie jestem wirusologiem ani epidemiologiem. Pewnie, że obserwuję tendencję panującej pandemii. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, czy ta decyzja o powrocie jest dobra. Oczywiście – pozostaje obawa, czy znowu nie będzie przyrostu zachorowań, a z drugiej strony chcemy się ze sobą już zobaczyć w normalnej rzeczywistości. 

Jak sądzisz, jakie będą skutki tak długofalowej nauki zdalnej? 

Myślę, że obecnie demonizuje się nieco owe skutki. Obserwuję na lekcjach zdalnych dużą aktywność u większości  uczniów. Wiem też doskonale, że zaległości będą. W nauczaniu zdalnym często brakuje obserwowania reakcji uczniów na omawiany materiał. To niebywała trudność dla nauczyciela, ponieważ nie może na bieżąco analizować stopnia przyswojenia wiedzy przez uczniów. Skutki długofalowe? Mam wrażenie, że nasza edukacja musi tak czy siak w końcu się jakoś przestawić.. Myśleć w tej chwili o potrzebach uczniów, nauczycieli, o relacjach, a system jest, niestety, nieprzystający do realiów. To, czy uniesiemy na swoich barkach skutki nauki zdalnej, zależy od tego, czy będziemy umieli patrzeć szerzej. Nadrabianie zaległości? Jaką miarą mamy to zmierzyć? Ocenami, diagnozami? Jeśli tak, to zgubimy to, co najważniejsze – człowieka. 

Choć obecna sytuacja jest trudna dla wielu z nas, Ciebie życie przestało oszczędzać dużo wcześniej. Twoi dwaj synowie  mierzą się z niezwykle rzadko spotykaną chorobą - deficytem kinazy glicerolowej. Czy mogłabyś nam nieco o niej opowiedzieć i przybliżyć historię Jasia oraz jego brata? 

Choroba jest ultrarzadka. Wymaga stosowania rygorystycznej diety niskotłuszczowej. Ciągłego monitorowania poziomu lipidów, witamin. Wiąże się to z hospitalizacjami, badaniami, wizytami u lekarzy. Dzieci wymagają regularnych posiłków, wysokokalorycznych. Dłuższa przerwa w  jedzeniu może doprowadzić do dekompensacji organizmu, a tym samym zapaści. Nasza historia dowodzi, że choroby rzadkie są…częste. Choroba zostanie z chłopcami do końca życia. Obecnie to my uczymy ich, jak sobie z nią radzić, by kiedyś potrafili to robić sami.

Jeśli chodzi o Jasia - choć na zdjęciach wygląda na niesamowicie pogodne i szczęśliwie dziecko - z tego, co mi wiadomo, jego życie dotknęło najmocniej. Z czym jeszcze musieliście się wspólnie zmagać? I jak to wpłynęło na życie rodzinne?

Jaś, oprócz wyżej wspomnianego schorzenia, zmaga się z wieloma innymi problemami. Jest wcześniakiem. Po jego narodzinach nie było wielkiej radości z nowego życia, a jedynie obawa, czy uda się to życie utrzymać. Wygrał. Wyszedł z tego obronną ręką, choć do dziś mierzy się z wieloma konsekwencjami trudnego startu. Jaś jest faktycznie niesamowicie radosnym dzieckiem. Cieszy go napotkana biedronka, deszcz, słońce… Wszystko. 

Jak to wpłynęło na nasze życie? W tej chwili życie całej rodziny podporządkowane jest pod rehabilitację Jasia, terapie, wizyty u lekarzy. Planujemy wszystko dokładnie. Jest zatem kalendarz z zapiskami, podział obowiązków, wymienianie się w różnych miejscach, czasem w biegu.

Jak  wygląda Twój typowy dzień? O której musisz wstać, aby móc ogarnąć wszystkie sprawy - swoje i dzieci -  oraz co musisz zazwyczaj zrobić przed i po powrocie z pracy? Czy masz w ogóle czas dla siebie?

Wstajemy normalnie, przed 6. Ważne jest dla dzieci, by jadły regularnie, zatem śniadanie, musi być kaloryczne. Przedszkole, szkoła, praca. Po pracy w biegu po Jasia, bo trzeba mu dać obiad w domu, zanim pójdziemy na rehabilitację. Po zajęciach – do domu. Później jest czas dla dzieci. A później…dnia brakuje. Trzeba się jeszcze przygotować do pracy, ogarnąć dom, zakupy itd. Przeważnie czas jest dla nas towarem deficytowym. Mamy go mało. Bardzo mało.  Za mało. 

Czy często miewałaś chwile zwątpienia i bezradności? Co Ci wtedy pomagało? 

Nie, nie często. Może na początku. Było to raczej chwilowe, coś na kształt „Jak my to udźwigniemy?”. Później nie było czasu na zwątpienie i tak już zostało. Potrzebny był czas i podniesienie się. Potrzebny był taki zimny prysznic, by zrozumieć, że życie mogło dokopać bardziej, więc i tak mamy szczęście. W gruncie rzeczy jesteśmy bardzo szczęśliwi. Nauczyliśmy się „być”, przewartościowaliśmy swoje życie, zmieniliśmy priorytety. 

Co mi pomogło się „podnieść”? Motywacja. Rozmowy z bliskimi mi ludźmi. Poznanie środowiska osób niepełnosprawnych, rodziców dzieci niepełnosprawnych, którzy pomogli mi w wielu praktycznych zagadnieniach. 

Na swoich barkach dźwigasz ogrom odpowiedzialności. Skąd odnajdujesz w sobie tyle siły na to wszystko?

Czasami wydaje mi się, że ja tych sił nie mam. To trochę tak, jakbym była świetną aktorką. Wszyscy wokół  powtarzają, że jestem silna, a ja… tak wcale nie czuję. Motorem dla mnie są moje dzieci, moja rodzina. Wsparciem – mąż. Tolkien napisał kiedyś „Jeżeli żyjąc lub ginąc zdołam cię ocalić – zrobię to”. Ten cytat idealnie wpasowuje się w to, co czuję, co myślę w moim obecnym „tu i teraz”. 


Czy można jakoś wspomóc Was , a szczególności Jasia i jego brata?

Potrzeb jest mnóstwo. Rehabilitacja, terapie, leki, badania, wizyty, ortezy, okulary, bardzo kosztowna dieta, zbliżająca się operacja Jasia w prywatnej klinice… Po prostu mnóstwo. Nie zakładamy zbiórek, zrzutek. Dlaczego? Chciałabym móc zapewnić moim dzieciom wszystko sama z mężem. To nasze dzieci, to my ponosimy za nie odpowiedzialność. Pracujemy. Mogłabym co prawda przejść na świadczenie pielęgnacyjne na Jasia, ale praca jest dla mnie zdrową odskocznią. W niej się realizuję. Poza tym praca sprawia, że nie muszę prosić co chwilę o pomoc na wszystko. Zbieramy 1 %. Czasem ktoś od serca ot tak wpłaci darowiznę na subkonto chłopaków w Fundacji Złotowianka. Te fundusze pomagają nam „przetrwać”. Tak, „przetrwać”, bo życie z niepełnosprawnym dzieckiem jest w naszym kraju bardzo trudne. 


Czego można Ci życzyć?

Siły. 

Dziękuję za rozmowę.


---
korolowa


Agnieszka to naprawdę niezwykle dzielna i wspaniała osoba (znam ją osobiście - razem pracowałyśmy niegdyś w jednej szkole), starająca się zapewnić swoim synom jak najlepsze warunki życia.

Jeśli jednak ktoś miałby ochotę dodatkowo wspomóc jej rodzinę, przekazując swój 1% podatku, poniżej podaję dane:

Cel szczegółowy Jan i Michał Ignaś I/51

KRS 0000308316

Z góry - wspólnie- dziękujemy za okazaną dobroć serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz