Polub mnie na FB :)

wtorek, 16 lutego 2016

O zdrowiu i leczeniu, czyli Nowy Jork cz.4

Ostatnio kilka osób zapytało mnie, czy wolałabym mieszkać w Polsce, czy w Stanach. Niemal bez zająknięcia, z całą stanowczością od razu stwierdziłam, że zostałabym w naszym kraju. Dlaczego? Znalazłoby się ku temu kilka powodów.
Wspomniałam Wam już co nieco na ten temat w tym wpisie, kiedy pisałam o tutejszej służbie zdrowia. Pozwólcie zatem, że nieco ten temat rozwinę.

Wyobraźcie sobie*, że nagle - ot, takie głupie zrządzenie losu - łamiecie nogę. Tak po prostu potykacie się o, przykładowo, nierówny beton, przez co wasze kości nagle rozchodzą się w różne strony i bach - gleba. Żeby było śmieszniej - dzieje się to na terenie szpitala, w którym następnego dnia macie zacząć pracę. Na terenie szpitala, podkreślam. Przez ICH nierówny beton.


Mija pięć minut, a Wy wyjecie z bólu. Dziesięć minut wołania o pomoc - eee, za krótko, jeszcze nikt się Wami nie zainteresował. Dopiero po 15-tu minutach podchodzi do Was nieznajoma i próbując zrobić cokolwiek, błaga (!) strażnika stojącego zaledwie 3 metry od miejsca zdarzenia, aby łaskawie jakiś lekarz lub pielęgniarka wyszli po poszkodowanego. 15 minut siedzenia przed szpitalem, w kilkustopniowym mrozie, ze złamaną nogą, bo nikt, kompletnie nikt się tym nie zainteresował (!).


No dobrze, jesteś już w środku, czekając na swoją kolej do lekarza  (a przed Tobą jakieś  40-50 osób). Jeszcze nie wiesz, że to złamanie, ale boli jak cholera. Błagasz ich, aby Ci coś dali, ketonal albo najlepiej piłę mechaniczną, żeby od razu sobie tę nogę odciąć, po co się dłużej męczyć. No ni cholery, nie doprosisz się nawet o głupi okład. Nie, Ty masz spokojnie czekać na swoją kolej. Przez jakieś 6-7 h, a w najlepszym przypadku - 4 godziny. Pieprzone 4 godziny w bólu i niemal agonii.
Ale wiecie, co jest w tym wszystkim "najlepsze"? Że jak już to wszystko przejdziesz, gdy już do nich dotrzesz,  kiedy posadzą Cię na szpitalnym łóżku i wreszcie, już zaraz, masz wrażenie, że się Tobą porządnie zajmą, że to cierpienie nie poszło na marne, to...masz rację, masz tylko takie wrażenie. I tak przez kolejną godzinę upraszasz się o leki przeciwbólowe, zanim Ci je w końcu dadzą. I tak czekasz trzy godziny na prześwietlenie nogi. A jeszcze, nie daj Boże, bądź "białym" człowiekiem - od razu spowolnią wszelkie prace wokół Ciebie! I, przy okazji, poprzekręcają Twoje nazwisko, dzięki czemu wydłuży się czas papierologii.

Overall, wygląda to tak: czekasz horrendalną ilość godzin ( u nas łącznie: 9h), personel medyczny poświęca Ci łącznie jakieś 15 minut uwagi (wliczone z X-Rayem), po czym wystawiają czek na niebagatelną kwotę. Tak, proszę Państwa, wygląda tutaj proces przyjęć ludzi ze zdewastowanymi kończynami.

*Niestety, mama mojego A. nie musiała sobie tego wyobrażać.

Więcej o powodach, dla których nie chciałabym tu mieszkać, już w następnym poście.
         


                                                            ---
                                                       korolowa


sobota, 13 lutego 2016

Zwiedzając NYC, czyli Nowy Jork cz.3

Jest 3:12. To znaczy, tutaj jest 21:12, ale do tej pory nie mogę wyzbyć się tej dziwnej maniery przeliczania godziny na środkowoeuropejską strefę czasową. Mój A. ogląda teraz jakąś kreskówkę. Kątem oka zerkam na turlającego się po kółku chomika. Trochę meczący dzień, więc teraz - zasłużony relaks.

Ostatnie wydarzenia nie sprzyjały zbyt częstym wyjściom, niemniej staramy się, tak chociaż raz w tygodniu, gdzieś wyjść, coś zobaczyć. Ostatnio, na przykład, wybraliśmy się do najstarszego budynku w Nowym Jorku, który po latach został przekształcony w muzeum. 



 Niektóre fragmenty tego domu sięgają XVII wieku. Wybudowany on został przez Pieter'a Claesen'a Wyckoffa, który wyemigrował  z Holandii do Stanów w celach zarobkowych. Wyckoff przez 6 lat pracował na farmie dla innych ludzi po to, aby w przyszłości wykupić kawałek ziemi dla siebie i swoich potomków. Przyznam, że taka wycieczka do przeszłości bardzo nas zainteresowała, tym bardziej, że udało nam się w minionym roku odwiedzić kraj z tulipanów i wiatraków słynący.

Co zadziwiające, niewiele współczesnych rzeczy zrobiło na mnie w Nowym Jorku prawdziwe wrażenie. Nie wiem, czy to moje nastawienie, czy po prostu bardziej ciągnie mnie do "staroci", niż do nowoczesności... ale, przyglądając się, przykładowo, nowemu WTC, jakoś nie stałam oszołomiona. Nie to, że w ogóle mnie to nie urzekło, ale, tak jakoś...nie padłam trupem z zachwytu, if you know, what I mean.


Bardzo mi się za to spodobał Chrysler Building. Ta dekoracja na górze i ten czub...coś fantastycznego!



Empire State Building również prezentował się dość...przede wszystkim, oczywiście, okazale. I - ok, przyznaję - jest to imho jeden z ładniejszych budynków Manhattanu, zaraz po Chrysler Building.


Na Manhattanie, poza wymienionymi drapaczami chmur, można zobaczyć przepiękne, nieco starsze budowle. Ehh, znowu wracam do staroci... 


Zakochałam się w tutejszych mostach!



Po lewej: Verrazano Bridge. Po prawej: Brooklyn Bridge.


   Góra: jeden z nowojorskich cmentarzy. Dół: Canarsie (to właśnie na tutejszej plaży i na tle      właśnie tego diabelskiego koła siedziała Lena Dunham w co najmniej jednym z odcinków      'Girls').


(Powyżej: Central Park i domy/ulice zasypane śniegiem...)

Miasto to, jak widać, oferuje dużo więcej niż dobrze nam znane drapacze chmur na Manhattanie. W Nowym Jorku znajduje się mnóstwo fantastycznych muzeów, ale to już temat na zupełnie osobny post.


A może jest coś, co specyficznie chcielibyście wiedzieć o tym mieście?  Bądź zobaczyć?


---
korolowa