Polub mnie na FB :)

niedziela, 23 października 2022

Kasztanowe.

Kasztanowe.

~~
Przemierzała przez gąszcze kolorowych liści. W krótkiej spódniczce, ciemnoniebieskim płaszczu i rajstopach w kolorze fuksji. Szukała spokoju. Celu. Sensu.

Oglądała każdy pojedynczy listek. Każdy kamyczek, który stanął na jej drodze. Drzewo, które spoglądało na nią z góry.

Jakaś sprytna, mała wiewiórka przebiegła jej krętą ścieżkę. Choć nie mijała żadnych ludzi, miała wrażenie, że ciągle kogoś spotyka.
Każda szyszka, kamień czy liść kogoś jej przypominały. Mrówki, uciekający w popłochu zając, tamta skoczna wiewiórka - oni wszyscy już gdzieś tam w jej życiu byli : spokojni i zwariowani, stateczni, pełni obaw, lekceważący i ci, którzy zawsze wywoływali uśmiech.

"To dziwne", pomyślała dziewczyna. Szła, zbierając do koszyczka podgrzybki i te co ładniejsze szyszki. Zza żółto - czerwonych koron drzew, przyświecało jej późno jesienne słońce.

Rozumiała, że nie może się cofnąć. 
Nie było już żadnego kroku w tył.


Wiedziała jednak, że nie musi się bać.
Że na końcu ścieżki, czeka ją nagroda.
Jej szczęście.

Niebo wysłało jej słoneczny uśmiech.
Otuliło promieniami, by mimo chłodu, nie zmarzła, docierając w spokoju do samego końca.

Aż wreszcie - ujrzała je.
Kasztanowe.
Pełne harmonii i ciepła, ciemnobrązowe oczy.

Obejmowały ją, mówiąc, że już nigdy nie będzie musiała się bać.

Że będą z nią i przy niej, już na zawsze.

Że obiecują pomagać i chronić, póki wieczna ciemność ich nie rozłączy.
I ona to widziała.

Znalazła swój spokój.
W tych niczym niezmąconych, mądrych oczach.

Swój sens
 - w tych dwóch, splecionych, kochających się ciałach.

Widziała i zrozumiała również wreszcie cel swej podróży.
Nie samo dojście do jej końca miało być ważne.

Choć już nie sama musiała stawiać jej czoła.

Oddała się zatem podmuchom wiatru i zakołysała w jesiennym tańcu.
Wzięła głęboki oddech, musnęła twarz stojącą wprost przed nią i znowu spojrzała.
W te oczy, te oczy jesienne.

Kasztanowe.



---

korolowa

środa, 22 czerwca 2022

Time to say goodbye.

 "Walking and observing are how you gather the ingredients of your travel, reflection is how you turn them into a meal."  P. Iyer *

___

Kiedyś powiedziałabym, że jedyne, o czym marzę, to aby mój świat - prywatny i zawodowy - przestał się w końcu zmieniać niczym w kalejdoskopie.

Marzyłam o stabilności i równałam ją z rutyną, jednostajnością. Na słowo "zmiana" reagowałam nerwowo, panicznie się jej bojąc. Bojąc się, że coś, co próbowałam jakkolwiek nadzorować, wymknie się spod mojej kontroli.

Niektórzy powiedzieliby, że w ich wieku za późno na jakiekolwiek zmiany. Że w tych czasach aż strach podejmować jakiekolwiek poważniejsze decyzje. Że może lepiej przeczekać ten trudny moment.

Dziś, słuchałabym ich, kiwając głową. Tym razem jednak... przecząco.

Może jestem wariatem... ale próbuję spełniać swoje marzenia. I nie odkładać ich, po raz kolejny, na później.

Odchodzę z miejsca, które z jednej strony pokochałam, z drugiej jednak... tak naprawdę, trudno znaleźć mi słowa adekwatne do sytuacji. Uwielbiam ludzi, z którymi przyszło mi współpracować. Uczniów, którzy nie raz spowodowali szeroki uśmiech na mojej twarzy. Tę specyfikę szkoły integracyjnej, w której uczniowie szybko uczą się współpracy, pomocy i zrozumienia. 

Zabrzmi to banalnie, ale ta placówka naprawdę nauczyła mnie wielu rzeczy. Jestem wdzięczna za doświadczenie, które tu zdobyłam. 

I jestem wdzięczna też sobie, że podjęłam się zmian.

A najważniejszą widzę w sobie.

Pamiętam swoje pierwsze lekcje w jednej z klas. Moją niemoc. Próby dotarcia do uczniów. Pisanie do nich listów mówiących o moich odczuciach. Tak, łatwo nie było.

Ale gdyby tak było, nie doceniłabym tego, co mam. Choć dalej czekam na wyniki egzaminów z języka angielskiego, i tak jestem niesamowicie dumna ze "swoich" ósmoklasistów. Nie za wiedzę czy niewiedzę - ale za ich sympatię i dobroć.

Chciałabym tu przekazać jeszcze o wiele, wiele więcej.

O tym, jak zmieniłam swoje nastawienie i jaką zmianę przeszłam - dzięki treściom, które czytam, ale też i ludziom, których przez te kilka lat poznałam.

O tym, że przestałam się bać tych "groźnych" zmian i zostawiać swoje marzenia na "kiedyś."

Bo to "kiedyś" może nigdy nie nadejść.

Dlatego cieszę się, że z czystym sumieniem i  bez wylewania zbędnych żalów, mogę zacząć je realizować już dzisiaj.

Zaczynam nową drogę, podczas której zamierzam smakować, obserwować, dotykać i czuć. 

Zbierając składniki podróży, by ostatecznie móc zmienić je w pyszny posiłek. Podróży, której nie cel, lecz sama w sobie - będzie moim szczęściem.

___

*...and my travel has not ended yet, but it has just begun.


---
korolowa

sobota, 16 kwietnia 2022

Odwilż.

Gdy dwa lata temu napisałam post o przeżywaniu świąt podczas pandemii (KLIK), nie spodziewałam się, że tyle się w tym czasie jeszcze zdąży zmienić.

Przeżyliśmy pandemię. Przeżywamy - mniej lub bardziej - wojnę. Jakby jakiś Armagedon spadł na nas niczym grom z jasnego nieba.

Staliśmy w obliczu trudnych, życiowych dylematów. Oddaleni od bliskich, zjednoczeni we wszechogarniającej tęsknocie.

Za rodzinnym ciepłem.

Spokojem.

Taką zwykłą, nieidealną codziennością.

Wyczekiwaliśmy głosu, który nas ukoi. Który powie, że "wszystko będzie dobrze" - nawet, jeżeli i tak byśmy to nie uwierzyli.

Wyczekiwaliśmy radości, której tak nam wtedy brakowało. 

A teraz... teraz nawet strach się z czegokolwiek cieszyć, bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że "to nie wypada." 

To, w takim razie, co powinniśmy robić? Założyć ręce za głowę, biczować, wylewać kołnierze łez? Smucić się, mimo uśmiechu w duszy po tak długim czasie nie spokoju?

Nie można odbierać sobie prawa do szczęścia. Do uśmiechu. Do dzielenia się dobrem i radością.

Bo właśnie to nam jest teraz potrzebne. W naszym nastawieniu zaklęta jest niesamowita moc.

Więc idźcie dziś głosić nowiny. Dobre nowiny. Szczęście, radość i ciepło.

A w końcu - przyjdzie upragniona odwilż.


---
korolowa

wtorek, 22 lutego 2022

Życie zero - jedynkowe.

Bądź wrażliwa, opanowana i uważna. Taka w duchu slow-life. Kupuj tylko z second - handów, broń Cię Boże żadnych ciuchów z ulubionej sieciówki. Stanik przecież też  można wyprać.

Bądź fit. Kupuj tylko warzywa i kaszę gryczaną. Owoce tuczą, więc są passe. Chleb - tylko ciemny wieloziarnisty. 

Zapisz się na jogę, basen i karate. A wieczorem, podczas oglądania Discovery, na którym co wieczór dowiesz się czegoś nowego o życiu mrówek czy szerszeni (przecież nieustannie trzeba poszerzać swoją wiedzę, zamiast po raz kolejny oglądać "Przyjaciółki"), koniecznie wskakuj na rowerek stacjonarny - nie możesz przecież zmarnować tylu godzin wyrzeczeń i wylanego wcześniej potu.

I języki. Tak! Koniecznie naucz się nowego języka. Arabski, holenderski, hebrajski?  Super! Te bardziej niszowe są teraz takie modne. Może od razu spróbuj kilku naraz?

Nigdy też nikomu nie odmawiaj. Pamiętaj - bycie samolubnym to grzech! Dziel swój czas z innymi. Nawet, gdy nie masz go dla siebie.

Bądź posłuszna.

Nie klnij.

Codziennie sprzątaj.

Nie buntuj się.

Gotuj dwudaniowe obiady.

Ucz się.

Rozwijaj się.

Uspokój się!

Bądź...

_ _ _

Jesteś czymś więcej niż książka od lat stojąca prosto w tym samym miejscu na tej samej półce.

Jesteś księgą, która otwierając się, może widzieć szerzej.

_ _ _

Gdy perfekcjonizm i sumienność nas zjadają, warto na chwilę zastanowić się: po co ja to wszystko robię?

Gdy czujesz, że nie masz czasu na swoje sprawy: dlaczego ja jej teraz pomagam?

Gdy masz cholerną ochotę na steka z frytkami, dlaczego udajesz, że wolisz sałatkę z tuńczykiem i raz na ruski rok po prostu go nie zjesz?

Gdy padasz na twarz, bo musiałaś wziąć nadgodziny w pracy, dlaczego ten jeden jedyny raz nie zrezygnujesz z kursu hebrajskiego?

_ _ _

To piękne, gdy jesteśmy w czymś konsekwentni.

Gdy jednak Twój organizm mówi wyraźne: STOP.

Gdy śnisz po nocach o tej pięknej, czerwonej sukience z H&M.

Gdy już ślinka Ci leci na myśl o kromce zwykłego chleba...


Pamiętaj, że jesteś księgą.

I ona raz na jakiś czas spadnie, otwierając się wtedy we właściwym dla siebie miejscu.


---

korolowa

piątek, 4 lutego 2022

In love with Venice.

Zakatarzona ja, jeszcze dzień wcześniej obstawałam przy opcji: nie lecimy. No, nie ma mowy.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi już kilka dni wcześniej skutecznie zniechęciły mnie do jakichkolwiek wyjazdów. W dodatku za oknem zimno, szaro i ponuro, a ja chora. No way.

Ale moja druga osóbka się uparła, że koniec tych żartów, że mam się pakować i nie marudzić.
Na testach wypadliśmy negatywnie (co poradzisz, jak nic nie poradzisz), toteż mimo niechęci, wzięłam swoje klamoty i spakowałam w dwa małe bagaże podręczne.

Zdecydowałam się na wyjazd również dlatego, iż wiedziałam, że raczej już nigdy w takiej cenie tam nie pojedziemy. Koszt lotów w dwie strony dla dwóch osób + zakwaterowania ze śniadaniami (trzy noce) nie przekroczył 1000 zł.

Wybyliśmy z lotniska Berlin-Brandenburg. Lot zajął nam niecałe 1,5 godziny.

Wylądowaliśmy w Treviso, z którego mieliśmy już pociąg prosto do samej Wenecji (choć i na stację trzeba było kawałek podjechać. Na szczęście przy lotnisku znajdują się przystanki autobusowe, wystarczy złapać autobus nr 6, kilkanaście minut i jesteście na miejscu ).

Wenecja jest podzielona na dwie części: jedna jest lądowa, to taka nowożytniejsza jej wersja, z wszelkimi środkami transportu. Druga: tutaj poruszać się można na dwa sposoby: albo po wodzie, albo na nogach. Innej opcji nie ma ;). Wielokrotnie przechodzi się za to przez różnorakie mosty i mościki, które zdecydowanie dodają uroku i tak już pięknemu krajobrazowi.

most Rialto


Gondolą nie płynęłam, ale i tak nie było przez to mniej romantycznie. Wystarczył tramwaj wodny (20 euro/osobę/24 h, ale można wziąć też pojedynczy rejs za 7,50euro). - popłynęliśmy nim na dwie pobliskie wyspy: Burano i Murano.

Murano słynie z produkcji szkła. Choć nie jestem wielką fanką tego typu tworów, to tutaj zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Spójrzcie tylko sami:




fabryka szkła


Burano to natomiast niewielka wyspa, którą można obejść dosłownie w 20 minut. Na swój sposób jest jednak wyjątkowa - nazywana jest najbardziej kolorową wyspą Europy. A to wszystko z powodu wymogu stawiania różnobarwnych domków. Dlaczego? Gdy mgła spowija niebo, rybakom trudno jest wrócić do domu - widząc jednak tęczowe budynki, łatwiej jest im odnaleźć swoją bezpieczną przystań.

W ogóle Burano mnie zachwyciło - to miejsce jest malutkie, ale tak urocze, że nie sposób się napatrzeć!












Zakochałam się w tamtejszych kolorach. Pogoda nam sprzyjała, toteż śmiało mogliśmy przemierzać te mniej lub bardziej zaplanowane szlaki - gubienie się w wąskich uliczkach było bowiem na porządku dziennym. GPS nie zawsze chciał współpracować - w takich momentach rozglądaliśmy się za tabliczkami z nazwami ulic, jednocześnie pozwalając sobie na zejście z obranej trasy na rzecz wgłębiania się w kolejne zaułki, zabawiania w Sherlock'a Holmes'a i wyczekiwania, co czeka nas za kolejnym rogiem.



Tutaj wszystko robi niesamowite wrażenie. 
Te zaułki. Mosty. Gondole. Woda o kolorze szmaragdu.
Choć rozczarowało mnie jedzenie - coraz trudniej bowiem znaleźć naprawdę dobre dania obiadowe bez sugerowania się poleceniami innych osób - to na szczęście, na naszej drodze pojawiały się liczne, małe bary z pysznymi kanapkami. Włoska mortadela wprost rozpływała się w ustach, podczas gdy za oknem mogłam obserwować niespiesznie przemieszczających się ludzi. Przegryzając kolejny kęs, w otwartych ramionach zielonych okiennic wypatrywałam włoskiej codzienności.

Wenecja to miasto, w którym nie sposób się nie zauroczyć. 
Chciałabym tam kiedyś wrócić.  Posmakować i raz jeszcze poczuć: smak, zapach i ciepło tego niesamowitego miejsca, w którym każda uliczka, dom czy most, niesie za sobą jakąś ukrytą, piękną historię.







---
korolowa

czwartek, 6 stycznia 2022

Jak trudno.

Czuję jej obecność. Płaszczem przeróżnych emocji otulają mnie dźwięki miękkiego saksofonu.
"Lily was here". Lily was here...

Obgryzane hybrydowe paznokcie nie zwiastują spokoju. Przystanku. Choćby kropli harmonii.
Czy choć na chwilę powstanę z tego popiołu?

Szukając względnego spokoju, spoglądam w głęboki brąz. Orzechową otchłań, w którą mogę się zagłębić, gdy wszystko idzie nie tak.

Jestem wdzięczna, że mam tak wiele - choć obecnie czuję jakby życie grało ze mną w szachy, robiąc co chwila szybkie szach-mat.


Jak trudno jest być w pewnych momentach silnym.
Jak trudno jest momentami być.




---
korolowa

sobota, 2 października 2021

"Żeby nie było śladów" - film na który NIE warto iść.

Sprawa Grzegorza Przemyka była mi dotąd bliżej nieznana. Nie wiedziałam zatem zupełnie, co dokładnie będzie się działo ani jak zakończy się ta historia. Jedyne, czego - niestety - byłam pewna to to, że zginie młody chłopak. Chłopak, który miał ambicje. Marzenia. Który chciał udowodnić światu, że jest czegoś wart. Który chciał żyć.

Wiosna 1983. Dwaj młodzieńcy świętują właśnie zdaną maturę. Sącząc wino, rozmawiają o swoich planach na przyszłość. Jeden z nich - początkujący poeta - oznajmia, że koniecznie musi dostać się na polonistykę. Zapytany o to, co zrobi, gdy to mu się jednak nie uda, odpowiada: "Nie ma takiej opcji."

Los jednak brutalnie obchodzi się z ambitnym abiturientem, nie pozwalając mu na spełnienie marzenia. Rozentuzjazmowani chłopcy napotykają bowiem na drodze strażników prawa. Milicjantom nie podoba się zachowanie podekscytowanych chłopaków, a zwłaszcza niedoszłego polonisty, Grzegorza P. Młody mężczyzna zostaje spałowany do tego stopnia, że trafia do szpitala. Po dwóch dniach walki o życie, chłopak umiera.

Kilkanaście minut filmu. Kilkanaście minut, a głównego bohatera - nie ma. Zastanawiałam się przez chwilę, o czym w takim razie będzie kolejne 2,5 godziny?

Cóż - tyle reżyserowi J. Matuszyńskiemu zajęło opowiedzenie historii śledztwa i procesu. Wydawałoby się, że to sporo, ale tak naprawdę jest to temat trudny do wyczerpania. Czasy komuny, wbrew wielu opiniom, nie miały smaku waty cukrowej. To była permanentna inwigilacja. Szpiegostwo. Upolitycznianie wszystkich i wszystkiego dookoła. A jeśli nie byłeś z nimi - robili wszystko, aby to zmienić. Rewizje domu. Przekupstwa. Zastraszanie. Groźby śmierci. To tematy dobrze znane matce Grzegorza, Barbarze Sadowskiej - literatce działającej w ówczesnej opozycji, kilkakrotnie aresztowanej przez Służby Bezpieczeństwa. Mówi się, że to właśnie przez jej antykomunistyczną działalność zabito jej syna, że była to zbrodnia z premedytacją. Jaki był jednak prawdziwy bieg wydarzeń - i czy sanitariusze z pogotowia rzeczywiście, jak ówczesna władza próbowała wskazać, pobili Grzegorza P. ze skutkiem śmiertelnym - możemy się jedynie domyślać.

W filmie Barbarę Sadowską zagrała Sandra Korzeniak i imho uważam, że ta rola zasługuje na szczególne wyróżnienie. Z pełnym szacunkiem do pani Sandry muszę niestety stwierdzić - rola zagrana została okropnie: drętwo i  jakoś tak mało emocjonalnie, do tego z jedną, głupią miną oraz irytującym sposobem mówienia. Niestety, nie kupuję jej przejętej losem syna kreacji.

Nie najgorzej wypadli za to J. Braciak jako ojciec kolegi, który, w imię ratowania dobra rodziny, przestaje być politycznie bezstronny (w zasadzie, to on nadał filmowi jakiegoś wyrazu) oraz R. Więckiewicz jako opanowany i bezwzględny generał Kiszczak. Bardzo dobrze natomiast spisał się Tomasz Ziętek jako kolega Grześka (również jedna z głównych ról) oraz balansująca na krawędzi groteski Aleksandra Konieczna jako pani prokurator. W obsadzie znalazło się jeszcze kilka sławnych głów, m.in A. Chyra, T. Kot czy A. Grochowska, jednak  szybko niknęli gdzieś w oddali, a ich role, zbyt małe i krótkie, nie zapadły zbyt mocno w pamięć.

Dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa w postaci ówczesnych przebojów polskiej muzyki rozrywkowej (głównie zespołu Bajm) sprawiła, że film oglądało się - mimo mankamentów - nie najgorzej. Czy jednak poleciłabym go dla kogoś, kto zna już historię syna Barbary Sadowskiej? Niekoniecznie.

Dla mnie film ten jest jednak ważny z dwóch powodów.

Po pierwsze, Grzegorz Przemyk urodził się 17 maja 1964. A to oznacza, że gdyby żył, byłby teraz dokładnie w wieku mojego Taty. Zdawał maturę w tym samym roku, co moi rodzice. I ta historia, to wszystko, mogłoby równie dobrze dotyczyć ich. I ta, kołacząca gdzieś z tyłu głowy myśl, przeszywa coś w moim sercu, sprawiając, że odbieram to jeszcze bardziej osobiście.

Ale - co najważniejsze  i najsmutniejsze zarazem - ten film, to przypomnienie, że tak naprawdę, dużo się u nas nie zmieniło. Więc zakończę jedynie słowami Karoliny K.-Piotrowskiej: "To nie jest historyczny film. Nic a Nic. Wystarczy spojrzeć za okno. I zobaczyć."


---

korolowa

poniedziałek, 20 września 2021

Przyjemna jesień? TAK! - 4 sprawdzone sposoby + polecajki na przetrwanie.

Tak, to teraz.
Ten okres, gdy dusza płacze.
Tęskni do słońca. Ciepła. Urlopu.

Gdy doskwiera nam szarość i monotonność dnia codziennego.
Praca. Obiad. Przygotowywanie materiałów. Starcie kurzy. Pranie. Kolacja. Sen.
I tak w kółko. 
Do tego dochodzi niekiedy nadmiar obowiązków zawodowych.
I właściwie o tym miał być ten post. O tym cholernym przytłoczeniu. O złości, którą czuję, bo nie tak sobie ten rok wyobrażałam.

Ale, wiesz co? Możemy pisać o tym, jak nam jest źle. I to nawet może nam w pewien sposób pomóc wypluć to, co w nas siedzi. Wyrzucić wszelkie negatywne emocje na ekran czyjegoś laptopa.

Jednak tym razem postawiłam napisać o tym, co w takie dni jak dziś, kiedy mam kumulację wyjątkowo złego nastroju i zmęczenia, pomaga mi - choć trochę poprawić ten stan.

A zatem - mili Państwo - oto moje sposoby oraz polecenia, które z pewnością poprawią Ci humor tej jesieni :)

1. Ruch.

Gdy jestem przeładowana wszelkimi bodźcami i potrzebuję świętego spokoju oraz czasu dla siebie, nic mi tak nie pomaga jak trochę ruchu. Najczęściej włączam wtedy jakiś odmóżdżający program bądź film i jeżdżę sobie na rowerku (oczywiście stacjonarnym, na tym normalnym zdążyłabym się wywrócić z tysiąc razy!).

Jeśli nie masz roweru - nic straconego! Gdy jest ładna pogoda, a nie mam siły na jakiekolwiek ćwiczenia, zazwyczaj idę na chociaż 10 minut spaceru. A gdy jest brzydko, rozkładam matę i ćwiczę jogę. Początkowo zamiast maty do ćwiczeń służył mi zwykły dywan, więc nie róbcie wymówki z jej braku! Jeśli chodzi o kanały na Youtube, to jogę ćwiczę z Gosią Mostowską.
Czasami zdarza mi się również poćwiczyć  - wrzucam wtedy treningi od Marty z Codziennie Fit - ta dziewczyna ma masę pozytywnej energii i świetnie motywuje. Zdecydowanie polecam!

2. Filmy i seriale

Nic tak nie relaksuje jak dobry seans. I tu muszę przyznać, że jak coraz trudniej jest znaleźć dobre filmy, tak mam wrażenie, iż seriale przechodzą prawdziwy renesans.

Moje polecenia:

Filmy (niektóre mogą być dość ciężkie albo przytłączające, ale ja takie lubię - byle z klimatem):

*Corpse Bride (kocham całym serduszkiem!) (2005)
*Joker (2019)
* Koralina i Tajemnicze Drzwi (2009)
*Mary and Max (2009)
* Sweeney Todd (2006)
*Siedem minut po północy (2016)
*Mechaniczna Pomarańcza (1971)
*Donnie Darko (2001)
*Lśnienie (1980)

...i mogłabym jeszcze wymienić całe multum innych... kiedyś chyba zrobię osobny wpis dotyczący filmów (dajcie znać w komentarzu, czy chcielibyście taki).

Jeśli natomiast chodzi o seriale - może ograniczę się do kilku najbardziej ulubionych.

A zatem, moje ulubione seriale to:

* Game of Thrones
* The Office (koniecznie amerykańska wersja, ze Stevem Carellem!)
* The Good Wife
* Broadchurch 
* Girls
* Czarne Lustro
*Unorthodox

A jak chcecie sobie poprawić humor - to zdecydowanie:

*Ania nie Anna - cudowny!
* Gilmore Girls - wspaniały poprawiacz nastroju
* i oczywiście nieśmiertelne Big Bang Theory.


3. Posłuchaj czegoś odprężającego i/lub ciekawego (polecajki na Youtube)
Czasami warto poddać się nastrojowi. Wsłuchać w swoje myśli. 
Można wtedy włączyć dobrą muzykę, albo posłuchać ciekawych  i mających coś do powiedzenia, innych osób.

Z tego też względu np. co tydzień słucham podcastu Marty Kruk i Moniki Ciesielskiej Od Poniedziałku. Jak sama nazwa wskazuje, dziewczyny co poniedziałek wrzucają nagrania dotyczące tematów związanych ze zdrowym stylem życia, ale nie tylko - poruszają po prostu mniej lub bardziej ważne dla młodych kobiet sprawy. Do tego są niesamowicie pozytywne i słuchanie ich wspaniale poprawia mój nastrój. Dziewczyn można posłuchać również na Youtubie - wystarczy wpisać "Od poniedziałku", a ich filmy same Wam się ukażą.

Bardzo lubię też serię "W moim stylu" Magdy Mołek, która przeprowadza wywiady ze znanymi osobami. Kiedyś za nią nie przepadałam, jednak gdy przesłuchałam większość z jej rozmów, nieco zmieniłam o niej zdanie. Może nie wszystkie rozmowy mi się podobają, jednak co mnie w nich urzeka to to, że Magda często dąży do przekazania czegoś więcej - dużo jest w tych wywiadach mowy o naturalności, akceptacji siebie i ukłonów do wzajemnego wsparcia.

Z innej beczki: Globstory to kanał podróżniczy, który uwielbiam i który jest dla mnie wielką inspiracją. Poczynania Kai oraz Mateusza śledzę już od dobrych kilku lat - ich filmy z podróży są zawsze merytoryczne, ciekawe i mocno dające do myślenia.

Z nowo odkrytych polecam również vlog Wysokowrażliwa - czyli coś dla osób z WWO, a także Mówiąc Inaczej - o języku polskim (no nie mogło tego zabraknąć!) oraz Po Cudzemu (kanał z ciekawostkami dotyczącymi języka angielskiego).

4. Znajdź swoją pasję.

I nie chodzi mi o coś, co zaraz będzie Ci zabierało połowę życia.
To może być cokolwiek, co sprawia, że czujesz się lepiej. 
Może to będzie jakiś sport. A może nauka nowego języka? Modelarstwo? Lepienie z gliny? Poznanie podstaw programowania? Pisanie wierszy?

Cokolwiek by to było - będziesz wiedzieć, gdy w końcu to znajdziesz. Gdy po kilku godzinach bądź lekcjach nie uznasz, że Cię to nudzi, lecz wręcz przeciwnie - zapragniesz przeznaczać na to swój wolny czas. Jest jednak mały kruczek - jeżeli będziesz czuć potężne zmęczenie i dopadnie Cię brak czasu, pamiętaj, że jest to całkiem normalne, iż będziesz czuł/a potrzebę pozostawienia  w cholerę wszystkiego - również tego, co robić uwielbiasz. Od hobby też można chwilę odpocząć. Ono nie ucieknie.

Moja obecna zajawka?
Oczywiście, niezmiennie - pisanie. 
Ale wtedy, gdy mam na to czas. I chęć.
Ostatnio próbuję też trochę w video, ale to, póki co, bardzo amatorsko.
No i na poważnie zabrałam się za swój norweski - a piszę to wszem wobec, aby nie poddać się gdzieś w międzyczasie. Chciałabym móc posługiwać się tym językiem za kilka miesięcy przynajmniej trochę komunikatywnie. 

Czegokolwiek się nie podejmiesz - pamiętaj, abyś dobrze zagospodarował/a swój wolny czas.
I miał/a czas na odpoczynek.
Śmieszny film.
Odmóżdżający serial.
Rozmowy o wszystkim i o niczym z najlepszym przyjacielem/przyjaciółką.
Przygotowanie pysznego ciasta i poczęstowanie nim najbliższych znajomych i sąsiadów.

Miał/a ten, jakże cenny, czas dla siebie.
Uśmiechniętej jesieni!

---
korolowa