Polub mnie na FB :)

wtorek, 31 grudnia 2013

Noworocznie postanawiam...

Moi kochani! W związku z tym, że dziś jest Sylwester, chciałabym napisać co nieco o naszych noworocznych postanowieniach. Pozwólcie, że najpierw jednak zadam Wam pytanie: po co nam one?
Czy dzięki temu, że spiszemy na komputerze czy na kartce kilku pozycji dotyczących tego, co chcielibyśmy zmienić/zrobić w swoim życiu począwszy od przyszłego roku, faktycznie pomoże nam w podjęciu owych działań?
Na to pytanie nie ma chyba jednej prawidłowej odpowiedzi.
Jedni powiedzą: 'Tak, gdy spiszę sobie wszystkie rzeczy, będę bardziej zmotywowany/zmotywowana', drudzy 'i bez kartek zrealizuję swoje cele', a jeszcze inni 'ee tam, czy spiszę, czy nie, i tak nic nie zrobię'.

Czyli każda odpowiedź jest prawidłowa, w zależności od tego, jaką postawę przyjmiemy :)

Może nie będę pisać, jakie są moje postanowienia na przyszły rok (w zasadzie póki co mam dwa), chciałabym się natomiast skupić na tym, co UDAŁO mi się zrealizować w trakcie ostatnio minionych lat:


  1. Zdać na 5 rok studiów
  2. Poprawić relacje z bliską mi osobą
  3. Dalej prowadzić bloga :-)
  4. (może nie tyle postanowienie, ale...) poznać wielu świetnych ludzi (również dzięki temu wyżej wymienionemu) :)
  5. Dalej budować swój związek, aby był pełen zaufania i miłości :)


I tym optymistycznym akcentem kończąc, życzę Wam, abyście i Wy spełnili swoje p...ragnienia, mając nadzieję, że swoim przykładami dałam Wam ku temu choć trochę motywacji :-)


Chciałam Wam również życzyć wspaniałego 2014 roku! Abyście pędzili, gdy trzeba, ale też i wiedzieli, kiedy się zatrzymać. Aby Wasze dusze nie były jak poranione drzewa, lecz jak obłoki na wietrze - lekkie, nie dźwigające ciężarów cierpienia.

Żyjcie zgodnie ze swoim sumieniem i bądźcie szczęśliwi!



---

Wasza korolowa

niedziela, 29 grudnia 2013

Mayday

Hello hello!
Witajcie po świętach!

Mam nadzieję, że nie poszło Wam za bardzo w boczki...a nawet jeśli, to - cóż z tego? W końcu takie święta są tylko raz w roku!
Dostałam kilka ciekawych, użytecznych prezentów (na przykład torba podróżna, za co bardzo dziękuję panu Mikołajowi!), a do tego spędziłam  czas w niezwykle miłej atmosferze - a więc wypoczęłam i zebrałam dużo siły oraz chęci pracy na nowy rok :).

Ledwo co przybyłam do Stargardu, a nazajutrz (a zatem dzisiaj) znowu się gdzieś wybieraliśmy...tym razem do teatru!
W końcu udało mi się z wyprzedzeniem zdobyć bilety na Mayday.



Sztuka Ray'a Cooney'a jest po prostu świetną komedią!
Główną rolę odgrywa w niej taksówkarz, na którego napadła swoją torebką pewna staruszka (ponieważ myślała, że jest jednym z bandziorów, którzy stali na jej drodze) oraz jego...dwie żony. Sprawa zaczyna się coraz bardziej komplikować; śledztwa dokonuje dwóch odrębnych detektywów, by w ostateczności dojść do bardzo, bardzo dziwnych i zupełnie niepowiązanych ze sprawą wniosków.

Przedstawienie zleciało nam, że się tak wyrażę, jak z bicza trzasł. Absolutnie fenomenalnym aktorstwem popisał się pan Michał Janicki, odgrywający rolę przyjaciela głównego bohatera, Stanleya Gardnera.

Całe przedstawienie było zresztą świetne i niezwykle humorystyczne (w końcu to komedia, anyway).
Bardzo się cieszę, że w końcu mogłam zabrać mojego A. do teatru i pokazać mu choć trochę dobrej rozrywki.

PS Kto jeszcze nie widział Mayday - polecam!
PS2 Uprzedząjac - tak, wiem, że jest Mayday 2 (i chętnie się wybiorę - kto ze mną?)


---
korolowa


sobota, 21 grudnia 2013

Z kim (nie) podzielisz się opłatkiem?

Ho, ho, ho!
Witajcie kochani!

Dziś, inspirowana pewnym artykułem oraz własnymi doświadczeniami, postanowiłam poświęcić trochę uwagi  pewnemu świątecznemu zwyczajowi, a mianowicie - dzieleniu się opłatkiem przy wigilijnym stole.

Opłatek tak naprawdę wszedł do polskiej tradycji dopiero pod koniec XVIII wieku. Łamanie się nim podczas wigilijnej wieczerzy nie jest jednak jedynie polskim obyczajem - stosuje się go również na Litwie, Białorusi, Słowacji, Węgrzech, Ukrainie, Czechach i we Włoszech.

Dzielenie się opłatkiem ma wymiar mocno symboliczny - jest to bowiem znak pojednania, zgody, zawarcia jakiegoś przymierza. Powinien być oznaką przyjaźni i miłości, a przynajmniej - zakończenia sporów, zwieńczenia wszelkich kłótni, po prostu - wyrazem szacunku oraz akceptacji innych osób.

 zdjecie:tvp.info

Wszystko to wygląda pięknie, gdy w rodzinie nie ma konfliktów, gdy wszyscy kochają się i inne takie bla bla bla. Ale powiedzmy sobie szczerze: takich idealnych rodzin nie ma. Zawsze znajdzie się coś, co zdenerwuje, wkurzy, wytrąci z równowagi, a wtedy kłótnia gotowa. Co więcej - wcale niemało jest takich familii, w których problemy miedzy ich członkami są dużo poważniejsze, albo pewne osoby w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Niestety, ale bywają takie zdarzenia, których nie da się zapomnieć, a nam - ciężko jest wybaczyć. Niekiedy spór jest widoczny, innym razem domowa 'wojna' jest bardziej ukryta, czasami wręcz niedostrzegalna. Zdarzyć się może również, że zostajemy 'zmuszeni' do spędzenia świąt z osobami, z którymi najchętniej nie chcielibyśmy mieć nic do czynienia. Powiecie: przecież nikt nikogo do niczego nie jest w stanie zmusić. Jeśli jednak jest się w sytuacji bez wyjścia (bo na przykład z jakichś powodów nie chcemy, aby nasza niechęć do kogoś wyszła na jaw) to jednak takie 'ciepłe, rodzinne' spotkanie jest nieuniknione.

Analogiczna sytuacja może mieć miejsce podczas Wigilii w pracy. Dlaczego mamy dzielić się opłatkiem z kimś, kogo być może na co dzień nie znosimy (bo na przykład wiemy, że nas obgaduje za plecami albo robi inne podłe świństwa)? Ja na szczęście jeszcze nie miałam szansy doświadczyć takowych (nie)przyjemności, jednak współczuję tym, którym kazano przyjść w czwartek lub piątek na 17, bo pani X (Anna, Amelia, Hanna czy Klara) vel Plotkara będzie chciała nam życzyć wesołych świąt i szczerych przyjaciół.

Choć sama postępuję wedle tego, co uważam za stosowne, naprawdę ciężko mi tak ogólnie odpowiedzieć na pytanie: czy w takich sytuacjach lepiej zrezygnować z Wigilii i nie żyć w obłudzie, jednocześnie narażając się przy tym całemu tak bardzo przecież religijnemu światu; czy raz na ruski rok zagryźć zęby i udawać, że wszystko jest w porządku, wybrać się na tę Wigilię i mieć święty spokój?

Sądzę, że w takich wypadkach nie można generalizować, bowiem wszystko zależy od istoty problemu oraz od tego, co my sami uważamy w danej chwili za ważniejsze.

A jaka jest Wasza opinia?

Pozdrawiam (przed)świątecznie ! :)



---
korolowa

sobota, 14 grudnia 2013

Hungry for more, hungry for ... Hunger Games

Ostatni raz w kinie byłam ponad rok temu. Generalnie wychodzę z założenia, że film zawsze można obejrzeć w domku, w cieplutkim łóżeczku, a pieniądze przeznaczyć na cokolwiek innego, bardziej namacalnego (a tyle nowych rzeczy by się przydało!).

Dlatego, gdy jakiś tydzień temu koleżanka ze studiów zapytała mnie, czy mam ochotę iść z nią do kina na Igrzyska Śmierci: W Pierścieniu Ognia, pierwsze, co przyszło mi na myśl, to : O Boże, nie, przecież to strasznie długie (2:26 min, w tym 32 minuty reklam)! . Mój mózg pracował jednak widocznie na wyjątkowo szybkich obrotach i po szybkiej analizie sytuacji (film leci także w czwartki, w czwartki mamy meeegadługą przerwę, właściwie przynajmniej będę miała co robić), miast wymyślania wymówek oraz innych zaprzeczeń, z moich ust wydobyło się jakże elokwentne 'OK'.

I tak oto, ja, nie uczęszczająca z Bóg wie jakim entuzjazmem na takie seanse, wybrałam się na prawdopodobnie największy blockbuster tego roku nie gdzie indziej jak właśnie do szczecińskiego kina.



Po odsiedzeniu ponad dwóch godzin, włączeniu światła i wstaniu z czerwonego fotelika, nie bardzo wiedziałam, co mam z sobą zrobić. Nie wiem, czy to magia wielkiego ekranu, lepszych głośników niż tych, które są w laptopie, a może fakt, że nikt mnie nie rozpraszał (łącznie z nami, na seansie były aż 4 osoby!) i mogłam się skupić na akcji...ale film był fan-ta-sty-czny!

Muzyka, co bardzo mi się spodobało, była subtelnie, idealnie dobrana do każdej ze scen, a co najważniejsze - nie przyćmiła całości filmu.
Co do gry aktorów - zdążyłam już wiele razy przeczytać negatywne opinie na temat gry Jennifer Lawrence, odgrywającą rolę głównej bohaterki (Katniss). Jedna mina? Brak emocji? Co za bzdury! Z każdym momentem, gestem, pojawieniem się innej postaci, widać było u niej emocje (również i w subtelnym mgnieniu oka, które, jak rozumiem hejterów, lepiej, żeby było przejaskrawione i sztuczne niż delikatne i realne). Tak naprawdę każdy aktor zagrał bardzo dobrze, choć mam jeszcze jedną, ulubioną postać. Krótką, acz doskonałą wręcz rolę odegrał Patrick St. Esprit, wcielając się w postać komandora Thread'a (nawet Snowa nie znienawidziłam tak bardzo jak jego!). 

No i efekty specjalne, na które tak zawsze złorzeczę...tym razem mnie do siebie przekonały. Nie było ich ani za dużo, ani za mało. Suknia Katniss czy inne rzeczy, których nie chcę tu zdradzać, aby i za dużo nie spoilerować, naprawde robiły wrażenie i - moim zdaniem - wyglądały nawet dość wiarygodnie.

Ale, ale! Najważniejsze : akcja.

Opowieść jest większości z Was zapewne znana z pierwszej części Hunger Games. Tym razem Katniss i Peeta, zwycięzcy ostatnich Głodowych Igrzysk, narażają się prezydentowi Snow'owi poprzez wywołanie zamieszek związanych z ostatnimi Igrzyskami. W związku z tym, prezydent Snow postanawia zorganizować (ach, tak przy okazji) Igrzyska z okazji ich 75-letniego jubileuszu. W tak 'zacnej' ceremonii udział mają wziąć...wszyscy zwycięzcy dotychczasowych Igrzysk, w tym  i wyżej wymieniona para.
No właśnie. Para, a właściwie teójkącik. Tak, jest tu minimalny wątek miłosny, ale nie rozumiem, dlaczego z tego powodu tyle ludzi nazywa ten film romansidłem?

Przecież ten film jest doskonałym odwzorowaniem antyutopii, przyszłą wizją Stanów Zjednoczonych. Genialnie ukazuje problemy państw totalitarnych, to jak działa dyktatura.; jak przez strach i zagrożenie można wpłynąć na działania ludzkości.

Ten film opowiada o tym, co może się kiedyś stać, jeśli się w porę nie zbudzimy z masowego otępienia. Telewizja propaguje głównie TV shows różnej maści, a zatem: cieszmy się, bo ludzie uprawiają seks na ekranie; cieszmy się, bo ludzie zjadają kupy i wchodzą do paszczy krokodylowi...dlaczego wiec miało by nie powstać: cieszcie się, bo człowiek zabija człowieka?

Ludzie są głodni dzikiej ekscytacji. Tak jak Rzymianie byli głodni chleba i igrzysk, tak samo my jesteśmy żądni : fast foodów (w dużej mierze) oraz rozlewu krwi... tam, gdzie jest on możliwy

I ja jestem głodna. Głodna igrzysk... kolejnych, tak świetnych jak te, Igrzysk śmierci.



PS Nie żałuję ani złotówki - jeśli jeszcze nie byliście, śmiało biegnijcie do kina!


---korolowa

niedziela, 8 grudnia 2013

Życie z rodzicami - za czy bardziej przeciw?

Hej ho, hej ho! Dobry wieczór, moi drodzy!

Dobry dlatego, że i weekend był miły - w końcu Ksawery dał nam trochę odpocząć, a poza tym... były Mikołajki!
Przyznajcie się: kto dostał prezent, a kto rózgę?
My w tym roku nie obchodziliśmy jako takich Mikołajek, to znaczy nie obdarowywaliśmy się żadnymi upominkami, niemniej spędziliśmy niezwykle miły czas w tutejszym lokalu wraz z moją kumpelą. A gdy jeszcze do tego dodać, że wpadłam do zespołu na próbę, to znaczy, że weekend był wręcz perfekcyjny! Nareszcie mogłam się zrelaksować i niczym nie stresować, bowiem jestem już po ostatniej (jak dotąd) uczelnianej prezentacji.

Bardzo lubię sama sobie planować czas, nie musieć robić nic pod kogokolwiek innego. Jeśli mam ochotę, prasuję sobie ubrania o północy albo gotuję po 22. Z rodzicami (wybacz, Tato) raczej by to nie przeszło. I to z prozaicznego bardzo powodu; Oni mają swoje normy, konwencje zachowań, a my swoje.

 m.edziecko.pl

Niestety nie wszyscy będąc w moim wieku mają tą szansę usamodzielnienia się, 'odcięcia pępowiny' (no dobrze, u mnie to akurat nieco inna historia, ale to już nieważne).
Według danych Eurostatu z 2010 roku, aż 1/3 kobiet i 40% mężczyzn w wieku 25-34 lata mieszka z rodzicami. Grudniowe Charaktery (magazyn psychologiczny) nazywają to fenomenem Zagraconego Gniazda. Moim zdaniem artykuł nie uwzględnia, a właściwie nie uważa za wielce istotnego faktu, iż dzieci mieszkają z rodzicami nie dlatego, że tak chcą, ale dlatego, że ich nie stać na własne mieszkanie. W końcu kto w wieku dwudziestu kilku lat byłby w stanie kupić sobie mieszkanie? (no chyba, że jakiś miliarder czy inna Lady Gaga).

W obecnych czasach młodych ludzi nie stać na to, aby się usamodzielnić. Nie zmienia to jednak faktu, że jest i jakaś część tych, dla których życie z rodzicami to zwyczajny komfort. Pranie, prasowanie, gotowanie, odkurzanie - to wszystko dzieli się wtedy co najmniej na dwie osoby, a nie na jedną.
Poza tym, są przecież i tacy rodzice, którzy serwują wszystko swoim pociechom jakoby na tacy.
A już zwłaszcza, gdy nie pracują i mają czas na gotowanie domowych obiadków. 'Kochanie, zejdź na obiad!' wykrzykiwane trzy razy pod rząd? Czemu nie?  Tacy nadopiekuńczy rodzice nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo tak naprawdę ranią tym dziecko. Ranią, bo nie dają mu się usamodzielnić. Dać mu wyboru. Nie schodzi po pierwszej prośbie na obiad? Niech sobie sam ugotuje albo odgrzeje zimną potrawę. Nie odkurza? Nie robić tego za niego - jak dojdzie do syfu wysokości Mount Everest, może w końcu sam to zrobi.

Do tego dochodzi jeszcze aspekt emocjonalny - młodym ludziom ciężko jest zacząć żyć bez najbliższych, zwłaszcza gdy nie mają swojej drugiej połówki, z którą mogliby dzielić swoje terytorium.

I ja osobiście znam takich ludzi. Ba, kto wie, czy gdyby nie taki a nie inny splot wydarzeń, sama bym taka nie była.

A Wy, co sądzicie o osobach żyjących razem z rodzicami, które mogłyby już spokojnie rozpocząć samodzielne życie? A może...może Wy sami tkwicie w takim zagraconym gnieździe?

---
korolowa

niedziela, 1 grudnia 2013

Andrzejki, Andrzejki...

Tegoroczne Andrzejki nie były może tak wystrzałowe (zresztą  - całe szczęście!) jak ubiegłoroczne, jednak na pewno nie gorsze!

Choć tak naprawdę świętować zaczęliśmy późnym wieczorem, to i tak mieliśmy a lot of fun!

Qwoli przypomnienia: Andrzejki były co prawda obchodzone już wczoraj, a dokładniej - powinny być świętowane - w nocy z 29/30 listopada. W Szkocji jest to tzw. święto bankowe, obchodzone dość hucznie, przy niemałych ilościach jedzenia oraz picia.

Jako, że i ja żyję - tak, właśnie - z Andrzejem, nie mogliśmy tak po prostu przeminąć tego dnia bez jakiejkolwiek celebracji. Był zatem szampan, czekoladki i drinki, jednak...w domowym zaciszu. Niestety nadszedł czas tych okropnych wirusów i  naszego solenizanta również coś nieco zmogło.
Obejrzeliśmy przynajmniej ciekawy film On the Road, no i nacieszyliśmy się wolnym weekendem :)

W tym dniu życzę zatem wszystkim Andrzejom końskiego zdrowia oraz spełnienia wszelkich marzeń! :)




korolowa