Polub mnie na FB :)

środa, 31 lipca 2013

Niewiarygodne spotkanie

Witajcie!

To, co zdarzyło się wczoraj, było po prostu niewiarygodne. To historia lepsza od scenariusza niejednego filmu...ale już, ciii, bo zdradzę Wam wszystko jeszcze na samym początku.

Wczoraj wieczorem mieliśmy gości. Tata siedział z nimi w jednym pokoju, zaś ja razem z A. w drugim oglądaliśmy film. Gdy już zaczęłam być zmęczona oglądaniem i najchętniej poszłabym już spać, do pokoju zapukał tata.

Tato, jak można się domyślać, był już w stanie wskazującym, toteż gdy zakomunikował nam, że musi nam kogoś przedstawić, stwierdziłam 'A, wygłupia się albo zobaczył coś w TV'. Zdziwiłam się jednak mocno, gdy do mojego pokoju wszedł nagle nieznajomy chłopak.

W mojej głowie pojawiły się różnorodne myśli. 'Kto to?', 'Skąd się tu pojawił?'.
Tata powiedział tylko : 'Zostawiam Was. Porozmawiajcie' i odszedł do swoich gości. Dopiero, gdy przeszliśmy do kuchni, a nieznajomy dostał kubek ciepłej herbaty, uzyskałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.


Aby dokładniej zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, zachęcam do przeczytania poniższej notki.


 ... czyli o tym jak to było KIEDYŚ.

Mój ś.p. dziadek Stanisław pochodził z Wołynia, dokładniej z Porycka. To były czasy II Wojny Światowej. Dziadek miał żonę, która do końca swych dni pozostała na tych wschodnich terenach. Dziadek natomiast wyemigrował zaraz po wojnie do Łobza (województwo zachodniopomorskie). Tam poznał moją babcię i urodziła im się dwójka dzieci - chłopiec i dziewczynka. Ów chłopiec, to właśnie mój tata.

Dopiero po jego i babci śmierci wyszła na jaw skrywana przez tyle lat, tajemnica rodzinna. Mój tata miał drugą siostrę. Tyle, że na Ukrainie. Tak, to właśnie pierwsza żona mojego dziadka dała mu jego pierwsze, najstarsze dziecko. Oznaczało to, że... mam jeszcze drugą ciocię.




... i o tym, co jest DZIŚ.

'... siostra Twojego taty, czyli Twoja ciocia z Ukrainy, jest siostrą mojej babci'. W tym krótkim zdaniu, młody jegomość zawarł wszelkie potrzebne informacje.
I nie potrzebne było nawet, 'dlaczego'...



Moja druga ciocia. Zdjęcie ma ponad dwadzieścia lat!


Artem - czyli, jak się okazuje, mój kuzyn - odważył się zapukać do naszych drzwi i powiedzieć, kim jest. Odważył się poznać nieznaną mu dotąd część rodziny. To on zrobił siedmiomilowy krok w stronę historii naszej familii. Połączył z powrotem pokolenia, ponownie ucisnął zerwaną niegdyś więź.

Żadne z nas nie mogło się wczoraj temu nadziwić.

Choć jego rodzina dalej mieszka na Ukrainie, on postanowił pomieszkać trochę w Polsce, spróbować życia tutaj. Tak naprawdę, jego domem jest obecnie bardziej jego samochód i podróże - Artem Furman jeździ bowiem po licznych miejscowościach, grając na gitarze.

 Zdjęcie z koncertu

Artem przywiózł ze sobą tort oraz list, a właściwie scan listu, który został napisany przez mojego tatę do swojej siostry z Ukrainy kilka lat po tym jak dowiedział się o jej istnieniu.


Siedzieliśmy zatem rozprawiając o naszych rodzinach, zainteresowaniach oraz poglądach niemal do 1 w nocy. Na sam koniec Artem przyniósł jeszcze z samochodu swoją gitarę i zagrał nam kilka piosenek, po czym wyjechał do Szczecina.



Jego następnym przystankiem będzie Kołobrzeg. A naszym? Na pewno Ukraina, gdzie planujemy się spotkać już CAŁĄ rodziną w następnym roku.

---
korolowa

wtorek, 30 lipca 2013

Przylasek, czyli zielono mi. :)

Witajcie jeszcze przed południem!

Jako, że już trochę odżyłam po tych (ob)jazdach, chciałabym Wam dzisiaj pokazać miejsce, które mnie ostatnio niezwykle zauroczyło.

Owo miejsce znajduje się tam, skąd właśnie przyjechałam, a zatem na Podkarpaciu, niedaleko Rzeszowa.
Zwie się Przylaskiem i... jest najpiękniejszym lasem jaki do tej pory widziałam!

Do Przylasku łatwo jest dotrzeć z Rzeszowa komunikacją miejską, toteż pewnego burzowego [sic!] dnia wzięliśmy z A. autobus i wybraliśmy się do tego zielonego terenu.

Niestety wystraszyłam się (zanadto) grzmiącej już nad nami burzy, powodując rychły powrót do domu.
Niebo jednak szybko pojaśniało, a ja, widząc markotnego A., postanowiłam z powrotem wyciągnąć go do jego ulubionego miejsca. Dlatego ponownie wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do uroczego Przylasku.

Co mnie w nim zachwyciło? Po pierwsze, to te pagórki, pokryte masą liści oraz grzybów wszelkiej maści.

Mój ukochany miał  tam co robić ;)

Od razu widać uradowaną michę ;-)

Poza tym, w głębi lasu została zrobiona ścieżka z drewnianymi poręczami...






...prowadząca do Źródełka - czyli studzienki, z której okoliczni mieszkańcy pobierają wodę :)
My na tę okoliczność też mieliśmy przygotowane butelki!





Ludzie wierzą nawet, że ta woda ma zdrowotne właściwości.

W ogóle okolica jest cudowna, można tam spacerować godzinami!
Jedyne, co mnie odstrasza od chodzenia tam to kleszcze, ale w końcu nie można ciągle uciekać od natury, dlatego pryskam się Off'em i idę dalej ;)







Pozdrawiamy wraz z muchomorem czerwieniejącym!
---


korolowa



niedziela, 28 lipca 2013

Home sweet home !

Stało się. Wróciłam!

Podróżowaliśmy nocą, po to aby w jak najszybszy i najchłodniejszy (!) sposób dotrzeć do mojego rodzinnego miasta, do mojego ukochanego domku.

Mówią, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. I to prawda. Uwielbiam podróżować, bywać w różnych miejscach, jednak spanie we własnym łóżku i otwieranie własnej lodówki wyposażonej w może nie własne, ale ulubione parówki sprawia, że czuję się sobą. Całą sobą i tylko sobą. Zwłaszcza, gdy nie mam przy sobie nikogo więcej poza najważniejszymi dla mnie osobami na świecie :).

Ale, wracając do jazdy. Podróże nocą mają w sobie to coś. Ta magia światła księżycowego i gwiazd... Nocny klimat sprawia, że, paradoksalnie, wcale nie chce się wtedy tak spać. Wręcz przeciwnie. Często czekamy wtedy na jakiś element zaskoczenia, czarów, a może nawet...grozy? Wszakże to nocą właśnie mają nas nawiedzać duchy, Freddy Krueger, czarownice z Salem i inne potworne zmory. Mrok jest fascynujący, dlatego i podróżowanie nocą staje się dużo mniej nużące...

Noc w Budziwoju


Niemniej, taka samochodowa przejażdżka potrafi być wyczerpująca, zwłaszcza, gdy jedzie się z jednego końca Polski na drugi. Tym razem i tak został pobity rekord i trasę Rzeszów - Stargard pokonaliśmy w zaledwie 9 godzin! Dla porównania, poprzedni rekord to 11 godzin, a zdarzało się jechać i 14 h (pociągiem nawet 17!).

Dlatego - o ludu!- cieszę się, że przybyłam i, że przez jakiś czas nie będę musiała już przemierzać tylu km!

Tymczasem padam na twarz, a więc żegnam Was!

Posty z relacjami już niedługo ;-)

Idźcie się napić zimnego piwa!

Buziaki!

---
korolowa

piątek, 19 lipca 2013

Zasnął w USA, obudził się w ...Polsce.

Ostatnio wpadł mi w ręce ciekawy artykuł, który nieco podważa etykę działań amerykańskiej służby zdrowia.

Sprawa wygląda następująco: pan Władysław H. przez 27 lat  żył nielegalnie w Stanach Zjednoczonych. Po jakimś czasie stracił tam pracę, dom i zamieszkał w przytułku dla bezdomnych. Wraz z wiekiem odezwały się jednak problemy zdrowotne. Pewnego dnia Pan Władek dostał udaru i dzięki pomocy swego kolegi trafił do szpitala. Tam udzielono mu pierwszej pomocy, w związku z czym kolega zostawił go i przyjechał go odwiedzić kilka dni później. Pana Władka tam jednak nie było, gdyż znajdował się już wtedy...w Polsce.
Przetransportowano go tam leżącego w śpiączce!


foto: google.pl

Czy takie postępowanie jest humanitarne (tylko mi nie piszcie proszę, że ubój rytualny też nie jest, a jakoś się o niego do tej pory nie pytano)? Wiem,. że i w Polsce było mnóstwo spraw, których etykę można kwestionować i jak najbardziej bym i również nad nimi debatowała, jednak teraz chciałabym się skupić na tym konkretnym przypadku.

USA bronią się swoim prawem, a właściwie jedynym obowiązkiem w takich sytuacjach , że gdy ktoś w Stanach nie ma ubezpieczenia społecznego, trzeba udzielić mu pierwszej pomocy. Niestety - nic ponadto. Nie liczy się dla nich nawet to, że ten człowiek był w śpiączce i taki przelot mógł poważnie zagrozić jego życiu, nie wspominając już o tym, że ten człowiek nie miał nawet możliwości by zadecydować, co dalej. On nie mógł wpłynąć na swój los. Zadecydowali za niego amerykańscy lekarze. Tylko...czy słusznie...?


---
korolowa

niedziela, 14 lipca 2013

Series for a rainy day

Hej hej!

Z racji tego. że dawno nic nie pisałam (a to nie jest tak, że nie mam czasu. choć po części właściwie właśnie tak jest...no dobrze, po prostu nie chce mi się/nie mam weny do pisania), chciałabym jedynie wspomnieć, co obecnie robię w te deszczowe popołudnia.

Tak, Karolcia wyemigrowała na Podkarpacie i, niestety, trafiła na nieciekawą pogodę. Na szczęście Karolcia ma A. i jego niezastąpionego laptopa, na którym znajduje się multum ciekawych filmów (ale o tym kiedy indziej) oraz coraz to nowszych seriali. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłam, że będę fanatyczką jakichkolwiek 'ciągutek', zawsze filmy mnie dużo bardziej interesowały.

Niemniej, ostatnio wciągnęłam się w oglądanie 'Hannibal'a'. Przyznam szczerze, że serial ten zainteresował mnie dopiero po pojawieniu się na ekranie drugiego aktora Mads'a Mikkelsen'a, który wcielił się w rolę psychiatry i killera jednocześnie, dr Hannibala.

Poza tym serialem, jest jeszcze jeden, kapitalny, amerykański, zrobiony w latach 90', odkryty przez nas całkowicie przypadkowo. Nazywa się 'The Critic' , a jego akcja toczy się głównie wokół Jay'a Sherman'a, krytyka filmowego. Serial ten jest przede wszystkim parodią wszelkich filmów, seriali, a także wyolbrzymieniem, groteską pewnych  życiowych sytuacji.



Dlatego. jeśli Wam się nudzi lub po prostu macie ochotę obejrzeć coś zabawnego, zdecydowanie polecam! :)

---
korolowa

piątek, 5 lipca 2013

Bełkot nocnego Marka.

Dzień dobry wszystkim!

Dzień dobry - bo po północy już i teoretycznie nie wypada do nikogo pisać o tej godzinie... niemniej chciałam się z Wami podzielić refleksjami... bo tak mnie naszło... bo mam [miałam?] pysznego drinka... cola + wódka + cytryna... i choć nie lubię wódki, to to połączenie mi wybitnie posmakowało ..:)

Dlaczego teraz piszę? Ano pewnie, primo, z powodu bycia pod wpływem alkoholu... bo humor mi się trochę poprawił...

ale, wiecie co...not all that gllliter is gold...nie wszystko zloto co się świeci... czasami wydaje nam się, że jest dobrze, a tak naprawdę, to tylka przykrywka... imitacja...człowiek rozczarowuje się innym człowiekiem, po czym stwierdza, że nie może dłużej wierzyć ludziom...zaufaniem powinno się obdarzać kogoś dopiero po jakimś czasie...bo inaczej...zostają tylk niespełnione oczekiwania...

Przepraszam Was za ten bełkot, ale jestem pod wpływem, chce mi się Wam wygadać, i jest mi z tym dobrze. A. siedzi przy mnie i bada grzyby, które przywlekł z dzisiejszego spaceru. Nie pozwalam mu próbować żadnego z nich, choćby w 99.9% był jadalny. Takie jego ostatnie maniactwo - grzyby. I ja nie mam nic przeciwko, ale  - co za dużo, to nie zdrowo. Dlatego i ja kończę tego mojego dziwnego posta... do usłyszenia, kochani.




---
korolowa

środa, 3 lipca 2013

Falling Down

        Oglądając ostatnio jeden film, pomyślałam sobie : Boże, może ten film trochę wyolbrzymia niektóre sprawy, ale ukazuje dokładnie to, co dzieje się ze mną, z Tobą, z nami teraz, w tym zakichanym XXI wieku. No, może nie ze wszystkimi, jednak z całą pewnością z ilością osób większą od tych, którzy się do tego odważnie przyznają. Wybuchamy mocno skumulowanymi w sobie pokładami frustracji. Rozładowujemy w sobie napięcie tam, gdzie nie powinniśmy, tak jak główny bohater filmu 'Upadek', W. 'D-Fens' Foster (Michael Dogulas).

Pan 'D-Fens'  (D-FENS to rejestracja samochodu tego bohatera; która stanowi ciekawą grę słów - słowo 'defence' po angielsku znaczy obrona) spieszy się na urodziny córki, niestety uliczny korek uniemożliwia mu jakiekolwiek przemieszczanie się. W końcu nabuzowany do granic możliwości, wysiada z samochodu i postanawia dotrzeć na przyjęcie bez używania auta, przy okazji wyładowując swój gniew na różnych osobach i nierzadko je...zabijając. W jego ręce trafia broń różnego rodzaju: od kija bejsbolowego po broń aż do bomby. Foster'em zaczyna interesować się policja, gdyż staje się on zbyt niebezpieczny dla otoczenia.



Końcówka sama w sobie jest dość ciekawa, choć wolałabym chyba inne zakończenie -  na pewno bardziej pozytywne dla głównego bohatera.
Tak naprawdę, w tym filmie nie chodzi tylko o to, by umieć zapanować nad sobą w pewnych momentach, ale też i zrozumieć, że każdy ma prawo dać zdrowy upust swoim emocjom, czego nauczył się bohater 'poboczny' tego filmu, sierżant Martin Prendergast (Robert Duvall).

Czasami zbyt długo kłębione w sobie emocje mogą spowodować u nas nagły wybuch, najczęściej niestety niekończący się niczym pozytywnym. Jednak zbyt częste wyładowywanie swej agresji na innych również nie jest zachowaniem zdrowym, gdyż może doprowadzić do tego, że w końcu nikt nie będzie chciał z nami  egzystować.

Czy zatem w XXI wieku, w którym liczą się szybkość, spryt i znajomości, można w ogóle znaleźć na to złoty środek?


 foto:weblog.infopraca.pl


Ja odpowiem tylko - niektórym może jest łatwiej, inni - jak i ja - mogą mieć z tym problemy; niemniej  uważam, że zawsze lepiej najpierw ugryźć się w język i nic nie mówić, a frustracje odłożyć na później i je w jakiś pozytywny sposób spożytkować. Sport może być tutaj najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza boks czy sztuki walki typu taekwondo. Od razu możemy sobie zwizualizować nasz cel, robimy zamach i...

Pozdrawiam (;

---
korolowa

poniedziałek, 1 lipca 2013

Wehikułem czasu do miejsca z dzieciństwa.

Hej hej!

Tak, wiem, należy mi się ochrzan za tak rzadkie pisanie. Niemniej postaram się to jakoś nadrobić  dzisiejszym gigantycznym postem :).

Będąc jeszcze nastolatką marzyłam, by kiedyś, gdy będę miała chłopaka, zabrać go do miejsca mojego dzieciństwa. Dzisiaj taka okazja akurat się nadarzyła... i zabrałam mojego A. w rodzinne strony moich rodziców. Do miejsca, które wspominam czasem z utęsknieniem i żalem, że już mi po nim prawie nic nie pozostało... Panie i Panowie, kto nie zna, przedstawiam Wam ŁOBEZ!


Przytułaliśmy się tam dzisiaj naszym wspaniałym, nieocenionym PKP jeszcze przed południem .
Gdy wyszliśmy z pociągu, zaczęliśmy przemieszczać się po tym niewielkim, XIII-wiecznym miasteczku.

Choć głównym celem podróży było nie tyle zwiedzanie Łobza, co raczej 'odwiedzenie' wszystkich tych osób, których już nie ma, to i tak postanowiliśmy skorzystać z pięknej pogody i zabawić tu na dłużej niż 2 godziny.

Jak już jednak wspomniałam, naszym głównym zamiarem było odwiedzić groby moich bliskich: babć, dziadków, a także wujków, ciotek i innych.











Każdy grób to chwila zadumy. Z niemal każdą z tych osób wiążą mnie jakieś wspomnienia, niektórych znam tylko z opowieści.





Przy okazji cmentarza, to jest przy nim dość spory las, do którego to A. zaciągnął mnie dziś, prawdę mówiąc trochę na siłę :P bo strasznie chciał sprawdzić, czy nie ma tam jakichś grzybków do zabrania i zidentyfikowania (takie jego nowe hobby).

teren przed cmentarzem wiodący do lasu

Jeśli chodzi o architekturę, to w Łobzie mimo pewnych zmian, nadal dominuje wystrój komunistyczny  - czyli niewiele się tu zmieniło ;)

ten sklep kilkanaście lat temu był taki sam !




stare, od mojego urodzenia nie funkcjonujące już kino REGA



A. odpoczywający przed drugą części wycieczki, bo zaraz...

...

wchodziliśmy na moje stare podwórko!!



Podwórko mojego dzieciństwa ! :)

Powyżej widać blok, w którym mieszkali dziadkowie od strony mojej mamy (wcześniej był szary i bury, a mimo to bardziej...ciepły) oraz huśtawka, która jako jedyna przetrwała z całego placu zabaw. Wspaniale było porozglądać się po znajomej okolicy i wrócić myślami do dawnych lat. :)


 Dosłownie kilka metrów od tych bloków i huśtawki można zobaczyć takie naturalne cuda - rzekę Regę oraz multum zielonego obszaru,, którym Łobez może się poszczycić :)

 Most - ileż to razy przez niego przechodziłam!

 Na spacery nad Regę najczęściej chodziłam z dziadkiem od strony taty, ale lubiłam tam chodzić również i bez towarzystwa. Ta woda i zieleń niezwykle uspokajają i wyciszają.

A ten piękny 'wodospad' to nic innego jak... ścieki ;)

Przed opuszczeniem łobeskiego terenu, zaszliśmy jeszcze w jedno miejsce. Miejsce, do którego mam chyba wyjątkowy sentyment. Tam odbywały się wszystkie grille, nasze małe uroczystości, czy po prostu rodzinne wiosenno-letnie szaleństwa.

 Działka moich ś.p. dziadków [*]

 Niestety, jak widać, działka już od jakiegoś czasu nie należy do naszej rodziny. Została sprzedana. NO WAY TO ENTER.

Mimo tego smutku po utraconych bliskich, a także - w pewnym sensie - po miejscach, które już przestały być w jakiejkolwiek części moje, nie smucę się - w końcu zawsze coś musi się skończyć, aby coś innego mogło się zacząć.

Poza tym, zabrałam tutaj w końcu mojego najukochańszego łobuza na świecie, a że i jemu wycieczka się podobała, to i ja tym bardziej jestem szczęśliwa :)


Tymczasem żegnam Łobez... aż do następnych odwiedzin. Na pewno jeszcze tu wrócimy - razem :)


---
korolowa