Polub mnie na FB :)

piątek, 29 marca 2013

Na święta!

Hej hej!

Jako że nie wiem, czy w ten weekend tutaj będę zaglądać, chciałabym Wam życzyć zdrowych, spokojnych, spędzonych w miłej atmosferze świąt ...wielkanocnych, choć pogoda za oknem wskazuje bardziej na Boże Narodzenie ;).

Dlatego jeszcze raz: smacznego jajka, czekoladowego zająca i mokrego Dyngusa - oby tylko nie był śnieżny!




---
korolowa

czwartek, 28 marca 2013

Sen o śmierci, ciele i duszy.

Dopiero wczorajszym popołudniem przypomniał mi się sen z przedwczorajszej nocy.

Pamiętam, że obudziłam się tak jak gdyby nigdy nic. Otworzyłam oczy i rozglądając się dookoła, obserwowałam, co się wokół mnie dzieje.
Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak.

Mogłam myśleć. Mogłam doznawać różnych uczuć. Mogłam patrzeć i słuchać innych.
Jedyne, czego nie mogłam, to mówić.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co jest nie tak.
Ja NIE ŻYŁAM.
Moja dusza znajdowała się nad ciałem.
Mogłam spoglądać na wszystkich przechodniów, na moich bliskich, a także na siebie - czyli swoje ciało.
Nie wiem tylko, czy mogłam się przemieszczać, jednak słysząc rozmaitość głosów i spostrzegając wiele ludzkich postaci stwierdzam, że tak. Mogłam widzieć wszystko z lotu ptaka, słyszeć to, co się o mnie mówi.


zdjęcie: bit.ly/16iDJzx


To był mój sen.
Gdy opowiedziałam go A., był nieco przerażony.
Zapewniłam go, że może wystarczy zaprzestać oglądania kolejnych odcinków The Walking Dead - ten serial i tak niezbyt pozytywnie na mnie wpływa, zwłaszcza oglądany przed samym spaniem :P - choć ów sen wcale tak naprawdę nie miał żadnego negatywnego wydźwięku.

A Wy mieliście kiedykolwiek takie poczucie - w śnie czy w innych okolicznościach - jakbyście oderwali się od rzeczywistości, od... własnego ciała?

---
korolowa

środa, 27 marca 2013

Tli się gdzieś w nas...

tli się gdzieś w nas
ta mała skra
że jeszcze będzie pięknie
że głód dziecka nie sięgnie
pies od ciosów nie zdechnie
mama na starość w naszym domu zostanie
i słoik będzie zawsze wypełniony
 dżemem truskawkowym 

tli się gdzieś w nas
ta cicha skra
że jeszcze będzie dobrze
że siostra płakać przestanie
że będzie szynka na śniadanie
i że jedno słowo
nie zabije...

więc tli się gdzieś w nas
ta nikła skra
że jeszcze będzie
tak po prostu
normalnie...


---
korolowa

wtorek, 26 marca 2013

A Ty jakim jesteś typem ucznia?

Myślę, że fajnie będzie, jeśli raz na jakiś czas notkę na swoim blogu poświęcę nauczaniu.
Tym razem chciałam napisać o trzech typach ucznia/ uczenia się.

Te trzy podstawowe typy to wzrokowiec, słuchowiec i kinestetyk (zwany także czuciowcem).




Przyjrzyjmy się teraz bliżej każdemu z nich.

Wzrokowiec najłatwiej przyswaja nowe informacje dzięki, jak sama nazwa wskazuje, wzrokowi. Co to oznacza?
Po pierwsze, wzrokowcowi najlepiej uczy się, gdy ma przed sobą obrazek, tekst, gdy widzi to, czego ma sie nauczyć.
No tak, ale niby każdy widzi, powiecie.
Tak, to prawda, każdy widzi, jednak zawsze czymś się różnimy z innymi ludźmi. Każdy ma bowiem zdolność widzenia, jednak to nie zawsze wzrok musi być tym zmysłem dominującym.
Dlatego wzrokowcy skupiają się głównie na tym, co widzą. Najlepiej zapamiętują twarze, jednak mogą mieć już większe problemy niż np. słuchowcy z zapamiętywaniem imion czy listy zakupów (dlatego najlepiej, gdy dane produkty spiszą sobie na kartce).

Chciałabym również zwrócić uwagę na sposób mówienia wzrokowców. Gdy dany wzrokowiec coś opisuje, używa najczęściej takich zwrotów jak 'A widziałeś...?', 'Zauważyłem, że...' , 'Łatwo dostrzec, że..' - a więc odwołują się w jakiś sposób do tego dominującego zmysłu, wzroku.

Wzrokowiec a nauka
Wzrokowcy potrzebują ciągle coś mieć przed oczami. Dlatego wszelkie diagramy, obrazki w książce czy po prostu zwykły tekst, który w każdej chwili mogą przeczytać, są dla nich najlepszym źródłem czy stymulatorem do nauki.

Słuchowiec lubi rozmowy, generalnie przywiązuje niewielką uwagę do słowa pisanego.
Najlepiej mu się pracuje na ćwiczeniach z listeningami (czyli odsłuchami), dlatego najczęściej to właśnie głównie słuchowcy wybierają studiowanie języków obcych (ja np. jestem wzrokowcem i jeśli chodzi o odsłuchy, to nieważne, ilu to bym się seriali/filmów po angielsku nie naoglądała - zawsze muszę się strasznie skupić, żeby czasem coś zrozumieć, dlatego najczęściej i tak oglądam z napisami ;P). Bardzo dobremu słuchowcowi wystarczy lekcja/wykład, by zapamiętać dany materiał (oczywiście, żeby go porządnie utrwalić, materiał musi być choć raz  powtórzony).

Najczęściej używane teksty? 'Słyszałem o...', 'Niech pan posłucha, 'To brzmi jak...' i temu podobne.

Słuchowiec a nauka
Co tu dużo mówić - jak najwięcej dźwięku! Nagrania, filmy, piosenki to wyśmienite źródło przyswajania wiedzy dla słuchowca.

Kinestetyk znowuż potrzebuje ruchu, jakiejkolwiek formy aktywności fizycznej. Świetnie sprawdza się podczas różnego rodzaju zabaw, gier ruchowych, ćwiczeń. Może mu wystarczyć nawet zwykły długopis, który będzie obracał w palcach, co pomoże mu w skupieniu uwagi.

Jego zestaw TOP jeśli chodzi o słowa/wyrażenia to 'Poczułem wtedy, że...', 'Zademonstruję teraz...', 'Bardzo mnie to dotknęło', a więc odnoszą się do czucia, dotyku.

Kinestetyk a nauka
Świetnie u kinestetyka sprawdzają się gry typu kalambury czy innego rodzaju performance, gdy można gestykulować/ wykonać coś/ modelować/gotować itp. Wspomniany powyżej długopis może również okazać się świetnym wyjściem z sytuacji, gdy akurat takich ćwiczeń brakuje.
Jeśli chodzi o naukę teorii, bardzo dobrym sposobem może okazać się chodzenie po pokoju/pomieszczeniu, w którym się uczy podczas powtarzania materiału.

Oczywiście o tych typach można pisać i pisać ( przede wszystkim o technikach nauki). Myślę jednak, że takie podstawowe informacje są wystarczające dla rozróżnienia tych trzech rodzajów uczniów, a także dla zrozumienia, dlaczego niektórzy wolą pracować z mapą, a inni uczyć się poprzez oglądanie ulubionego filmu.

Należy oczywiście pamiętać, że każdy człowiek jest choć w części każdym z powyżej wymienionych typów, czasami jedynie któraś partia - wzrokowa, słuchowa albo czuciowa - może okazać się bardziej dominująca.

A Ty? Jakim jesteś typem ucznia? 


 ---
korolowa

PS Przypominam o konkursie na logo - zostały już tylko dwa dni!

poniedziałek, 25 marca 2013

Dziennikarz seryjnym zabójcą, czyli o potworze z Macedonii.

Bodajże wczoraj trafiłam przypadkiem na stronę nasygnale.pl.
Są tam opisywane różne przerażające wydarzenia: morderstwa, gwałty i inne przestępstwa.
Chciałabym opisać tutaj jedno z nich, gdyż wyjątkowo  wstrząsnął mną fakt, że ktoś mógł dopuścić się tak perfidnej zbrodni.

Jest to historia pewnego macedońskiego dziennikarza. Miły, spokojny człowiek, a przy nim - rodzina: matka, żona i dwójka dzieci. Wydaje się, że sielanka.


zdjęcie:nasygnale.pl

Ojciec dziennikarza, z którym był bardzo związany emocjonalnie, 13 lat temu popełnia samobójstwo. To wstrząsa młodym mężczyzną oraz mocno wpływa na jego psychikę. Dziennikarz za wszystko obwinia swą matkę - niewykształconą sprzątaczkę.

W dziennikarzu powstaje tak ogromny uraz (tak naprawdę niczym nie podparty), że postanawia się zemścić.
Jego celem stają się właśnie takie niewykształcone, starsze sprzątaczki. Wiele z nich, to znajome jego mamy.
Swoje ofiary przestępca ogłuszał i związywał, a następnie bił i gwałcił. Każdą traktował bestialsko. Gdy już było 'po wszystkim', zwłoki ćwiartował i wywoził w workach w odludne miejsce.

Żeby było ciekawiej, ów dziennikarz przeprowadzał wywiady z rodzinami ofiar, a następnie wszystko relacjonował!

Ile w sobie trzeba mieć nienawiści, żeby dopuścić się takiego postępowania?

Mężczyzna po aresztowaniu sam sobie jednak wymierzył karę. 
23. czerwca 2008 roku został znaleziony z głową zanurzoną w wiadrze z wodą.

---
korolowa

niedziela, 24 marca 2013

Czytanie ze zrozumieniem i inne problemy ze słowem związane.

Już wiele razy się z tym spotkałam. Sama, nie powiem, czasem przeoczę jakąś istotną informację, która może diametrialnie zmienić mój punkt widzenia/wypowiedź, ale ja potrafię się do tego przyznać.

Nie lubię jednak, gdy ktoś nie dość, że nie czyta ze zrozumieniem, to jeszcze później 'bije się' o swoją rację na zasadzie 'bo moja racja jest najmojsza' i nie ma żadnych logicznych argumentów w swojej kontr-wypowiedzi.

Co więcej, denerwuje mnie, gdy ktoś pisze do mnie z propozycjami seksualnymi, widząc (no chyba, że zabrakło okularów), że jestem w związku. A potem pretensje 'czemu nie odpisalas' (nierzadko bez znaku zapytania na końcu), no kurcze, sorry Winnetou!

Nosi mnie również, gdy ktoś wypowiada się w kwestii, o której kompletnie nie ma pojęcia.

Mogłabym przytoczyć wiele przykładów tego pokroju.

Chociażby wypowiedzi na Filmwebie na temat 'Śniadania na Plutonie' i postaci Kitten (Kici); żeby nie było, przytoczę dwie, zarówno pozytywnie oceniającą film jak i negatywną:

Negatywna:
'nigdy nie zdarzyło mi się wyjść z kina podczas trwania projekcji flimu. nigdy- aż do teraz! nie wytrzymyałam na sali i wyszłam na końcówce tego jakże "cudownego" i "uczącego pogody ducha" filmu... osobiście uważam że kreacja "kici" to karykatura człowieka, to ktoś, komu należy się najwyżej współczucie a nie podziw za reprezentowaną postawę(napewno nie podziw!)
trzeba umieć odróżnić pogodę ducha od niezdrowej ironii i śmieszności'


i pozytywna:
absolutnie sie z toba nie zgadzam. murphy doskonale wcielil sie w role kociaka. dla mnie byl przekonujacy. ta postac nie jest zadna karykatura jest jak najbardziej prawdziwa.patrick po prostu wie kim jest i nie stara sie z tym walczyc.sama mam podobnego kolege ktory na pierwszy rzut oka tez moze wydawac sie "karykatura", ale tak naprawde po prostu jest soba bez wzgledu na to co mysla o nim inni.oczywiscie kociakowi nalezy sie wspolczucie, ale nie przez jego postawe wobec zycia.mysle ze w pewnym sensie jest ona godna podziwu, wlasnie dlatego, ze nie stara sie ze soba walczyc, wie kim jest i zna swoja wartosc

Słowa podkreślone pogrubioną czcionką to te, które wskazują na wypowiedzi częściowo lub zupełnie nieprawdziwe.

Dlatego, zanim wejdzie się w jakąkolwiek polemikę, radzę najpierw troszkę poczytać i zeznajomić się z tematem, niż później się ośmieszyć :)

Tymczasem powoli zbieram się na spacer, więc życzę wszystkim miłego dnia! I duużo słońca :)



---
korolowa
 

sobota, 23 marca 2013

Wiosenne porządki

Witajcie!

Już zaraz, po śniadaniu, zabieram się za sprzatanie!
Święta za pasem, a okna czekają na umycie; stare kurze na starcie; dywany na pranie, lodówka na czyszczenie...

Przede mną dużo roboty, dlatego te wszystkie porządki rozkładam na dwie tury - dziś i w następny czwartek, gdy już będzie wolne i będę mogła, jeszcze przed samymi Świętami, dopucować wszystko na ostatni błysk!

Dziś zamierzam skorzystać z ładnej pogody i umyć te nieszczęsne okna.

A Wy?
Przed czy już po porządkach? A może w ogóle sobie w tym roku darowaliście wiosenno-świąteczne sprzątanie? ;)

zdjęcie: bit.ly/167r96n


---
korolowa

piątek, 22 marca 2013

Zmiany, ach zmiany w PKP!

Idę dziś z koleżanką z grupy na moją ukochaną stację PKP.
Okazuje się, że będziemy wracać tym samym pociągiem, z tym, że ja wysiadać miałam wcześniej.

W drodze na dworzec okazuje się, że koleżanka, która bilet jednorazowy kupiła dwa dni temu, ma bilet z tzw. miejscówką (numerowanym miejscem do siedzenia, do którego normalnie trzeba dopłacać). No to pięknie, myślę sobie, znowu będę miała problemy z tym moim miesięcznym biletem.

Wchodzimy, ona znalazła swoje miejsce, ja zaś poszłam szukać konduktora.
Gdy go znalazłam, zapytałam, jak mój miesięczny bilet ma się do pociągu, który ponoć cały jest 'w miejscówkach'.

Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu okazało się, ze nawet nie muszę do tego biznesu dokładać, bylebym tylko usiadła w ostatnim, rezerwowym wagonie, w związku z czym nie mogłam dalej jechać z koleżanką, no ale przynajmniej nie było żadnych dodatkowych opłat i miałam miejsce do siedzenia.

Później jednak do pociągu zaczęło wchodzić naprawdę dużo ludzi, wielu z nich stało w korytarzach.

Stąd moje pytanie: co, jeśli ktoś wybiera się w dłuższą podróż, a bilet kupił przed 19 marca (czyli jeszcze przed tymi zmianami, gdy jeszcze pociąg był bez miejscówek), a później okaże się, że nie ma gdzie siedzieć, bo nagle wszystkie miejscówki zostały wykupione?

Oczywiście jest to dość czarny scenariusz, niemniej również możliwy. Pod uwagę trzeba wziąć zwłaszcza osoby starsze - czy w takim wypadku stałyby całą drogę? Bo raczej mało prawdopodobne, aby ktoś ustąpił im miejsca. Tak, wiem, teraz narzekam i wyciągam na wierzch same negatywy, które być może się nie spełnią (i oby!).

Po prostu nie lubię tych zmian, gdy nie wiem, czy w ogóle mogę wejść do pociągu, by zaraz nie płacić kary;  gdy jest tylu zdezorientowanych ludzi i nawet konduktorzy nie są w stanie wyjaśnić co i jak.

www.kurierkolejowy.eu

---
korolowa

czwartek, 21 marca 2013

Dzień Świąt - konkurs!

Hej hej!

Dziś mamy kilka 'świąt'  - tak, tak, to nie pomyłka - w jednym dniu!

Święta jakie dzisiaj mamy to:

  • Dzień Wagarowicza;
  • Międzynarodowy Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową;
  • Światowy Dzień Lasu (National Forest Day);
  • Światowy Dzień zespołu Downa;
  • Światowy Dzień Poezji (!);
z czego najbardziej cieszy mnie ten ostatni :)

Gdyby tak zrobić logo dla tych wszystkich świąt, jak by ono wyglądało?
Może tak:

?


 Ja niestety, jak widać, nie mam zdolności manualnych :P

Dlatego ogłaszam KONKURS!
Kto w najciekawszy sposób zrobi (narysuje, namaluje, zrobi w paint-cie - technika dowolna!) logo dla wyżej wymienionych świąt, dostanie nagrodę :)

Jaką?
Niech to będzie nagroda-niespodzianka :)

Jeden warunek: aby wyłonić zwycięzcę, w konkursie musi wziąć udział przynajmniej 10 osób.
Zgłoszenia proszę wysyłać na mój email lotte555@gmail.com do następnego czwartku!

PS. W swoich pracach proszę o postaranie się, aby nie przekraczać pewnych granic dobrego smaku - miejmy wyczucie :)


---
korolowa

środa, 20 marca 2013

Wiosno, przybywaj!

Kochani!

Czy wiecie, że dziś już pierwszy dzień wiosny?

Tej astronomicznej oczywiście - w kalendarzu wiosna dalej zaczyna się 21-ego marca.
A to wszystko przez ruch Słońca:

'O ile pierwszy dzień wiosny kalendarzowej ustalony jest umownie na 21 marca, o tyle wiosna astronomiczna rozpoczyna się w chwili, gdy Słońce przekracza punkt Barana na równiku niebieskim, czytamy na tej stronie.
Co to jest punkt Barana? Punkt Barana to jeden z dwóch punktów przecięcia się ekliptyki (wielkie koło na sferze niebieskiej, po którym w ciągu roku pozornie porusza się Słońce obserwowane z Ziemi) z równikiem niebieskim,  zwany również punktem równonocy wiosennej. Moment przejścia Słońca przez punkt Barana jest początkiem wiosny astronomicznej. '

Jednak astronomia astronomią, a na zewnątrz co? Biały puch!

A gdzie ciepełko? Gdzie te temperatury, gdy już można założyć cieńszy płaszczyk czy skórzaną kurtkę?
Gdzie zieleń, ptaki i ta budząca się w środku chęć, by spacerować, robić coś pożytecznego?





Wiosno, przybywaj. Potrzebujemy Cię!


---
korolowa






wtorek, 19 marca 2013

Etyka (nie tylko) chodzenia

To było dzisiejszym rankiem. Wstałam, ubrałam się i wyszłam na śnieg. Na ten niewinnie wyglądający puch, który jak dziecko chyba sądzi, że może sobie robić co i jak długo chce.
Taki śnieg, w połączeniu z zamarzniętą wodą stanowi ogromne niebezpieczeństwo dla przechodniów.


Tak więc idę sobie zaśnieżonym chodnikiem prosto na stację kolejową, gdy nagle czuję - pach! - lekkie  uderzenie z łokcia. Nie zetknięcie, a uderzenie. Patrzę w lewo (czyli w stronę, z której dostałam z owego  łokcia) - a tu, za przeproszeniem, ale bardzo okrągłej postury kobieta próbuje mnie na owym  śniego-lodzie wyprzedzić.
W tym samym czasie, gdy patrzyłam w jej stronę - bach! - tym razem w prawy łokieć. Od kulkowego pana! Owa para chyba nie była w stanie przetoczyć się  inaczej jak tylko odpychając łokciami od każdej napotkanej osoby.

Nie muszę chyba wspominać jaka zła byłam -  o mało się na tym lodzie przez nich nie przewróciłam!

W ogóle zauważyłam, że ludzie często nie potrafią 'normalnie' chodzić. Czyli np. rozglądać się dookoła siebie, zanim wykona się jakiś ruch (czy aby nie walnie się kogoś pięścią w twarz); nie wpychać się na siłę do wagonu, nie dając wyjść innym ludziom i inne takie wspaniałe, ludzkie przypadki.

Czasami aż mi wstyd. Jak się wtedy prezentujemy? Bo nie można tego nazwać inaczej niż chodzącym 'bydłem', bez choć krzty kultury i dobrego wychowania.
A co gorsza, ta ciemna, na ślepo chodząca masa pociąga za sobą coraz większe tłumy innych osób - bo przecież łatwiej jest się wtopić w tłum i stratować wszystkich po kolei, niż dać komukolwiek wyjść z zatłoczonej ciuchci. O łokciach i zagradzanych całymi familiami chodnikach nie wspominając.

---
korolowa


poniedziałek, 18 marca 2013

Ojcowie - czemu nie chcą być 'nianiami'?

Temat mojego eseju na pisanie zainspirował mnie do zadania Wam pewnego pytania.

Otóż od wieków w rodzinie występuje pewien podział ról : mamy dziecko, mamę, która się nim i całym domem zajmuje; oraz ojca - silnego mężczyznę, polującego na dzikie zwierzęta, aby utrzymać rodzinę.

Jednak czasy się zmieniły i teraz kobiety wychodzą z domu, aby zarobić pieniądze, zaś nierzadko panowie zostają w domach. Oczywiście, z dziećmi.

Z silnego, wszechmogącego wojownika zmieniają się w potulne baranki, nianie czytające swym pociechom bajki na dobranoc.

Dla niektórych taka zmiana jest jednak zbyt ciężka do zrealizowania, gdyż wtedy stracą swój wizerunek stereotypowego mężczyzny.

Moje pytanie do Was więc brzmi: czemu faceci mają z tym aż taki problem? I, czy faktycznie jest to kwestią uprzedzeń, aby opiekować się swoimi dziećmi, czy może problem tkwi w czymś innym?


Czekam na Wasze opinie!



                                                                                        foto: pl.123rf.com


---
korolowa

niedziela, 17 marca 2013

St. Patrick's Day! + wiersz 'Kitten'

Dzisiaj jest 17. marca, a więc Dzień Świętego Patryka - patrona Irlandii!
Zabawne, bo nawet o tym nie myśląc, napisałam wiersz, który ma akurat  - mniejsze lub większe - powiązanie z St. Patrickiem i Irlandią (akurat w odniesieniu do obejrzanego przeze mnie tydzień temu filmu).

Happy St. Patrick's Day!!!





          Kitten


 w różowych obcasach
po zielonym lądzie
drepczesz, łudząc się
że ktoś się przysiądzie

usta malujesz
czerwoną szminką
'nie dziwcie się', mówisz
'wszak jestem dziewczynką'

pod maską śmiechu
skrywasz myśli smutne
nie znasz dziś i wczoraj
ni, co będzie jutro

błądzisz, szukając
znajdując - nie rozumiesz
światu się wciąż dziwisz
lecz poznać próbujesz

samotny mały człowiek
jak wyspa zielona
bo Kitten to zarówno
on jest jak i ona

zbłąkane duże dziecko
które gniazda szuka
w serc drzwi uderzając
lecz nikt nie odpuka...

życzę Ci więc, mój Kitten,
byś u podróży końca
znalazł wśród chmur wielu
choć kawałek słońca.

abyś znalazł przystań,
a w niej  - bratnią duszę
i byś mógł powiedzieć
'Dalej iść nie muszę...'

 
 ---
korolowa

sobota, 16 marca 2013

Zamknij oczy i przypomnij sobie... - ćwiczenia z psychologii.

W moim obecnym planie zajęć uczelnianych znalazła się m.in. psychologia.

 Pamiętam, że na licencjacie miałam już psychologię i pedagogikę. Jako przedmioty - zawsze bardzo lubiłam (czasami wyglądały jak 'zapychacze' , ale ogólnie były bardzo życiowe).
Niestety sposób prowadzenia wyżej wymienionych był dość...nudny. Cóż, pogodziłam się z tą myślą i żyłam z tym dalej, traktując je bardziej jako właśnie te 'zapychacze', które mimo wszystko lubiłam.

Tym razem jednak zajęcia odbywały się w kameralnej atmosferze -uczestniczyło w nich zaledwie kilka osób.
Pierwsze co, wykładowca zapytał się nas, co my z owej psychologii pamiętamy (prosił, by rzucać poszczegółnymi 'hasłami'). Troszkę porozmawialiśmy o tym, czego chcielibyśmy się dowiedzieć na tych zajęciach, po czym zweryfikowaliśmy to - mniej więcej- z ustalonym już przez niego planem.
Hmm, pomyślałam, nawet nienajgorzej.

W pewnym momencie wykładowca poprosił nas, abyśmy zamknęli oczy. Mieliśmy wyobrazić sobie wymarzone przez nas miejsce, w którym moglibyśmy się zrelaksować, odpocząć. Następnie zaczęliśmy ćwiczyć, zgodnie z jego wskazówkami, poszczególne mięśnie ciała w celu zmniejszenia napięcia. Zaraz zapewne się skończy i przejdziemy do zwykłych zajęć, myślałam, choć było mi już przyjemnie.

Tymczasem wykładowca poprosił nas, by dalej trzymać oczy zamknięte.
Wyobraź sobie teraz, że jesteś w 5, 6 klasie szkoły podstawowej, mówił spokojnym głosem. Przypomnij sobie nauczycieli - jakie miałeś z nimi stosunki? A  z rówieśnikami? Jak siebie odbierałeś? Jak odbierałeś swoje ciało? A w domu - jakie miałeś relacje z mamą? A  z tatą, z bratem, siostrą?
Pomyśl chwilę.
A teraz przenieśmy się do czasów gimnazjum - jakich tam miałeś nauczycieli, którego lubiłeś i dlaczego? Którego nie lubiłeś? Jakie miałeś stosunki z rodzicami i rówieśnikami? Czy akceptowałeś swoje ciało?
Teraz masz chwilę na przemyślenia.
I ostatni etap - liceum. Czy coś się zmieniło - jeśli tak, to co? Jak wyglądały Twoje relacje z wszystkimi?
Pomyśl o tym.
A teraz wróć na chwilę do swojego ulubionego miejsca  - możesz powoli otwierać oczy...'

Podnosząc do góry powieki miałam wrażenie, że dopiero co się przebudziłam. Seans trwał jakieś 20 minut.

Reszta zajęć polegała na spisaniu na kartkach tych wszystkich wspomnień z poszczególnych etapów szkolnych - podstawówki, gimnazjum i szkoły ponadgimnazjalnej.

Pod koniec, każdy z nas miał wspomnieć o jednej rzeczy, która wybitnie zapadła nam w pamięci.
Myślę, że te najważniejsze tak naprawdę zostawiliśmy jednak dla siebie, odkrywając się w niewielkiej tylko części - najczęściej bowiem wspominaliśmy  nasze negatywne relacje z nielubianymi  nauczycielami.

Muszę przyznać, że czegoś takiego się nie spodziewałam. Wyglądało to chyba bardziej jak seans u psychologa niż uczelniane zajęcia.
Ale, właśnie taką inność, bardzo sobie cenię. Myślę, że te zajęcia również zapadną w mojej pamięci i będą moim pozytywnym wspomnieniem.

Szkoda tylko, że tak mało jest takich zajęć.




---
korolowa

piątek, 15 marca 2013

Angielski - ciekawostki :)

Hej hej, co słychać?

Tak sobie dzisiaj surfowałam po Internecie i trafiłam na stronę z ciekawostkami na temat j. angielskiego.
Nie ma ich dużo, niemniej myślę, że niektóre z nich są nawet przydatne, w związku z czym warto by było o nich napisać :)



1. Język angielski jest jednym z języków, które posiadają najwięcej wyrazów – około 600 tysięcy (licząc terminologię medyczną i techniczną! Bez tych terminologii byłoby "jedynie" 300 tysięcy słów) (dużo, co?)

2. Niemniej jednak przeciętny użytkownik j. angielskiego używa około 5 tysięcy słów podczas konwersacji i około 10 tysięcy słów podczas pisania (no,to już trochę lepiej!)

3. Aby móc się porozumiewać w języku angielskim wystarczy znajomość około 2 tysięcy słów!(najlepiej! :D oczywiście mnie to już nie obowiązuje...(nie)stety).

4. Najczęściej używanym angielskim słowem jest słowo the (ahhh the przedimki!)(oj tak, przedimki to porażka. Ukochana prof. Mołchanova potrafiła je z nam wałkować cały semestr, po czym byliśmy jeszcze bardziej zakręceni, całkiem tracąc wiarę w nasze przedimkowe zdolności).

5. Najdłuższe znane słowo w języku angielskim (oznaczające chorobę płuc!) to: pneumonoultramicroscopicsilicovolcanoconiosis (przewlekła obturacyjna choroba płuc - po więcej informacji zapraszamy do Wikipedii) (czekajcie, czekajcie, ja zaraz wymyślę słowo... tyranoprofessorostudentophilologioanglisticoregisterus - dłuższe?).

6. Najwięcej słów w języku angielskim rozpoczyna się na literę s
No, na przykład submissive, sex, smash ... (ahh te moje niewinne fantazje...)

7. Słowo set posiada aż 464 znaczeń (ale trzeba pamiętać że posiada sporo kombinacji z innymi słowami) np set about to zaczynać, ale też i atakować
 
8. Według wielu pisarzy oraz naukowców najpiękniejszym słowem w języku angielskim jest cellar door – drzwi do piwnicy (ciekawego czemu akurat to słowo wybrali :-) Wam też się podoba?)
Mi się najbardziej podoba słowo bondage. A tak serio, to butterfly jest ładne (jak nie znacie znaczeń, to sami sobie sprwdźcie).

9. Słowo underground (podziemie, metro) jest jedynym angielskim słowem które rozpoczyna się i kończy na und
Szwaby znowu wszędzie, jasna cholera.

10. Słówko screeched (pisk) jest najdłuższym wyrazem jednosylabowym (pewnie dlatego aby brzmiało jak pisk :-) ) Aha. Interesujące. Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii(sk).

11. Słówko cleave jest jedynym angielskim wyrazem, które ma dwa przeciwstawne znaczenia. Cleave znaczy rozszczepiać ale znaczy także przylegać. Szkoda, że bondage nie ma zbyt wielu znaczeń.

12. Najdłuższym angielskim słowem, w którym żadna litera nie powtarza się ani razu jest uncopyrightable (zastrzec).  Generalnie stosuje się jako adjective, czyli przymiotnik - np. uncopyrightable porno movies (czyli niezastrzeżone prawami autorskimi filmy porno).

13. Słówko queue jest jedynym angielskim słowem w którym jeżeli usuniemy cztery ostatnie litery to i tak będziemy je tak samo wymawiać:-) ...a pozostałe literki się dodało tylko po to, by utrudnić życie obcokrajowcom - a co tam, niech się pogłowią nad wymową. Cały angielski.

14. Słowo checkmate (czyli po polsku Szach mat) pochodzi od perskiego słowo Shah mat i oznacza „król zmarł” (przy okazji wiemy skąd pochodzi polskie znaczenie! :-) )
Po angielsku to brzmi : the King is dead, long live the King!

Mam nadzieję, że podobała Wam się ta lekcja z angielskim / 
 Hope that you enjoyed the English lesson !

Miłego, a jakbyście znaleźli coś ciekawego, to piszcie!



---
korolowa

czwartek, 14 marca 2013

Habemus Papam!

No to mamy nowego papieża!

Jorge Mario Bergoglio (ur. w 1936) to pierwszy duchowny wstępujący na papieski tron, który jest spoza Europy. Argentyńczyk. Arcybiskup Buenos Aires i Prymas Argentyny.




Dnia 13.03. 2013r.został wybrany, po abdykacji Josepha Ratzingera, nowym papieżem.

Przybrał sobie imię Franciszek, zapoczątkowując tym samym jego użycie - jego poprzednikom nie zdarzyło się bowiem jeszcze wybrać takowego.

Franciszek I jest człowiekiem wszechstronnym - studiował nie tylko teologię, ale także psychologię i literaturę.
Do tego - ponoć - znany jest ze skromnego stylu życia.

Kontrowersje wokół jego osoby wywołuje jednak jego domniemana współpraca z Juntą :

W 2005 r. prawnik zajmujący się prawami człowieka złożył formalny pozew, oskarżając o. Bergoglio o współpracę z Juntą w porwaniu dwóch księży należących do Towarzystwa Jezusowego, które miało miejsce w 1976 na początku tzw. brudnej wojny (1976–1983). 

(Wikipedia) 


Zważywszy jednak na źródło tej informacji, nie kierowałabym się nią aż tak mocno.

A jak sobie poradzi nowy Papież? Czy uda mu się nawiązać pozytywny kontakt z ludźmi? Na ile (jeśli w ogóle) zmieni nasze zdanie na temat kościoła?

Tego dowiemy się...w najbliższych odcinkach, przyglądając się temu, co dzieje się w Watykanie.


 ---
korolowa  

środa, 13 marca 2013

Rozstania (i powroty)

Witajcie!
To już mój 150-ty post na blogu!
Chyba nie do końca wierzyłam w swoją wytrwałość, a jednak :)

Tym razem nie będzie żadnych TOPlist z okazji okrągłej sumki postów. Chciałam napisać o czymś ważniejszym, o czymś, co jest nieodłącznym elementem naszego życia. O rozstaniach (i powrotach).

foto: bit.ly/Yrdalf


Z pewnością wielu z Was w pierwszej chwili przyszły na myśl rozstania w związkach. Gdy rozstajemy się z kimś, zakańczamy jakąś znajomość, pozostawiając po sobie smutek i łzy. Czasami cierpienie jest boleśniejsze niż niejedna rana fizyczna. Niekiedy uda nam się rozstać w zgodzie i nawet bez większego uszczerbku - być może każdej ze stron zerwanie wyjdzie wtedy na dobre? - jednak chyba zawsze pozostaje jakaś pustka i tęsknota za tą osobą, choćby z uwagi na wspomnienia, które mogą łączyć dwie ludzkie istoty.

Rozstania mogą być również chwilowe, tak jak moje dzisiaj, gdy ktoś musi wyjechać na jakiś czas, a Ty zostajesz sam/sama w pustym domu czekając, aż ta druga osoba wróci. Wszelkiego rodzaju wycieczki czy inne sprawy typu 'have to do and have to go' powodują chwilowe rozstanie, które - na szczęście! - zazwyczaj w znanym nam czasie, się kończy. Gorzej jest,gdy 'have to do' się przedłuża, a czas realizacji planów jest bliżej nieznany. Wtedy najlepiej jest sobie tak zorganizować czas, by za dużo nie myśleć (w końcu prędzej czy później i tak wróci!) i imać się różnych rzeczy: rozwijać swoje zainteresowania, spotykać z przyjaciółmi, a nawet sprzątać. Choć tak naprawdę, ta niby prosta rada jest dobrą receptą na każde rozstanie, nie tylko te chwilowe.

Tak jak, nazwijmy to, wakacyjne rozstanie daje nam nadzieję na rychłe zobaczenie się z drugą osobą
(nieważne, czy z partnerem, mamą czy ulubioną ciocią mieszkającą kilka bloków od Twojej ulicy) tak są rozstania, z których nie ma już powrotu.
I to nieprawda, że można się na nie jakoś przygotować, gdy już przeczuwa się najgorsze. NIGDY nie jest się przygotowanym. Nigdy się nie chce dać odejść. Akurat w tym wypadku niemal każdy jest egoistą. Nie chcemy dać odejść bliskim, robimy wszystko, aby byli z nami jak najdłużej, co jest odruchem pozytywnym, jednak wiemy, że ... że czasami nie ma ucieczki. Że lepiej jest rozstać się bez zadawania bólu, przedłużania męki. Pogodzić się z tym? Wierzcie mi, bo to przeżyłam - niemożliwe. Przynajmniej nie na początku. Potrzeba czasu, by chociaż oswoić się z nową sytuacją. Gdy ktoś bliski odchodzi na zawsze,  już nic nigdy nie będzie takie samo. Na szczęście, czas jednak w jakimś stopniu leczy rany  i pomaga przystosować się do nowego życia.


Jest jeszcze jeden rodzaj rozstań - ten, gdy kończymy jakiś etap w swoim życiu. Na przykład wyjeżdżamy na studia, opuszczając domowe gniazdo. Kończymy edukację, gubiąc gdzieś większość klasowych znajomych  (chyba, że jest ktoś, kto utrzymuje kontakty z wszystkimi, to gratuluję i podziwiam). Pozostawiamy za sobą pewien obszar - budynek, ludzi... ale też i pewne nawyki, których w danym czasie się pozbyliśmy... często swoją naiwność i łatwowierność... Wszystko to, co było związane z danym etapem - zamykamy, otwierając furtkę do kolejnego rozdziału życia.

Tutaj trailer z pewnego filmu, traktujący o jednym z powyżej wymienienonych  rodzajów rozstań... idealny na doła. Polecam.



---
korolowa

wtorek, 12 marca 2013

Beakfast on Pluto/ Śniadanie na Plutonie

Dziś, tak dla odmiany, chciałabym za coś bardzo podziękować mojej uczelni.

Mamy teraz bowiem Irish Week, przez co przepada nam trochę zajęć, za to w ramach zwykłych, uczelnianych lekcji, mamy przeróżnego rodzaju wykłady i pokazy.


Dzisiaj zabrano nas na film 'Śniadanie na Plutonie', film z 2005 roku reżyserii Neila Jordana, nakręcony na podstawie powieści Patricka McCabe'a o tym samym tytule. Słyszałam o nim wiele razy, jednak chyba nigdy sama z siebie bym go nie obejrzała, gdyż kojarzył mi się ciagle z jakimś science-fiction czy fantasy (tak, sam tytuł mnie odstraszał).

Tym razem go jednak obejrzałam i...powaliło mnie.



Akcja filmu osadzona jest w latach 60' i 70' w Irlandii i trochę również w Londynie. Są to lata szczególne ze względu na trwające ówcześnie wojny i zamieszki między Irlandią Północną, Irlandią Południową i Wielką Brytanią.
I właśnie w Irlandii Południowej urodził się główny bohater filmu, Patrick, przez znajomych zwany Kicią (tutaj od razu ciekawostka: prawdziwy St Patrick, patron Irlandii, kierował całą religijną sferą Irlandii; praca św. Patryka doprowadziła do ewangelizacji północnej, środkowej i zachodniej części wyspy; próbował on również wyjaśnić Irlandczykom, na czym polega katolicyzm -w filmie można dostrzec wszakże, że Irlandia Południowa jest katolicka, a północna protestancka).

Dlaczego Kicia?
Patrick miał dość nietypowe ówcześnie upodobania - uwielbiał szminki, buty na obcasach i damskie ciuszki. Nie był on jednak, jak co poniektórzy twierdzą, transwestytą, a transseksualistą, co w filmie zostało dobitnie pokazane.

Mama Patricka pozostawiła go jeszcze jako malutkie dzieciątko, podrzucając go pod drzwi kościoła. Kicia został wychowany przez przybraną matkę, z którą się dość często kłócił, wyzywając ja od najgorszych - brakowało mu uczucia i prawdziwej, rodzinnej więzi.

W końcu Patrick postanawia wybrać się na poszukiwanie tej, którą to wiele lat temu 'połknęło' ogromne miasto Londyn - swojej prawdziwej matki. Jego wędrówka opatrzona jest wieloma ciekawymi wątkami, wnoszącymi coraz to nowsze spojrzenie na świat Patricka. Szukając, Kicia uczy się ludzi i życia. I choć od poczatku jest w nim wrażliwość i zagubienie, próbuje to ukrywać swoją oryginalną i dość  - choć tylko pozornie - frywolną postawą oraz nietuzinkowym poczuciem humoru.
To postać, którą się lubi i współczuje albo nie cierpi z powodu irytującego sposobu bycia już od pierwszej sceny.

Kicia ma jednak o wiele więcej znaczeń, niż mogłoby się zdawać. Jest nie tylko zagubionym chłopcem, szukającym drogi i miejsca, do którego chce należeć. To osoba odrzucona, z marginesu społecznego. To transseskualista, który chce być odbierany jako zwykły, normalny człowiek, a nie osoba wytykana i obśmiewana. To sierota, którą mama zostawiła, nie bacząc na jej dalsze losy. To syn kogoś, kogo synem być nie powinien. To St. Patrick, który chciał wnieść do społeczeństwa coś nowego, świeżego, a już na pewno nic złego.
Wreszcie - Kicia to Irlandia, próbująca odnaleźć się w tłumie agresji, poszukująca swojego miejsca na ziemi; Irlandia, która chce odżyć na nowo.

Myślę, że w tak mocno metaforycznej postaci, każdy odnajdzie cząstkę siebie.
Siebie zagubionego i odnajdującego.
Pozostawionego i przygarniętego.



'Śniadanie na Plutonie' to film, który ogląda się od początku do końca z zapartym tchem.
Na uznanie poprzez 'docieplenie' klimatu tegoż filmu zasługuje również genialna ścieżka dźwiękowa - lata 60' i 70'te, czyli fala disco - Sugar Baby Love, Feelings czy Children of the Revolution to przeboje, które chyba nigdy się nie znudzą, zaś filmowi nadały pysznej cukierkowości i  ekscentryczności.

I wreszcie - gra aktorska! Fenomenalny Cillican Murphy w roli transseksualisty, genialnie modulujący głosem oraz operujący ciałem, gdy zaczął już zmieniać się w kobietę.
Myślę, ze pan Murphy stworzył ten film; nadał mu wyrazistości, przez to nieco niszcząc jego realistyczność.

Kto by jednak dbał tutaj o poziom rzeczywistości zdarzeń, gdy dookoła trwają konflikty, a świat wkracza w erę kolorowego disco - a więc świat wiruje, a człowiek wariuje?

Dlatego wszystkim gorąco polecam ten film po to, by choć na chwilę pojawić się w tym odrealnionym świecie Kici, który (która?) chętnie pokaże nam swą własną planetę -  bowiem Kicia śniadania jada najchętniej na Plutonie.

---
korolowa

poniedziałek, 11 marca 2013

Marihuana - jak to z nią jest naprawdę?

Witajcie!

Dzisiaj chciałam poruszyć pewną kontrowersyjną kwestię, mianowicie  - problem jednego ze środków uzależniających.
W jednym z ostatnich programów Dzień Dobry TVN  został bowiem poruszony temat marihuany .
Szkodzi, a może pomaga? Niszczy czy wzmacnia? Jak to wszystko działa?

Do programu został zaproszony psycholog, Robert Rutkowski, który niestety zbyt wielu konkretów na temat tej roślinki nie powiedział.


Gdyby tak jednak zagłębić się choć trochę w temacie, człowiek może dojść do ciekawych faktów na jej temat.

+

1. Marihuana gatunku Cannabis ma działanie uspokajające i odurzające, pobudza i wprawia w stan ogólnej wesołości.

2. Jest szeroko stosowana w medycynie (tylko nie w polskiej, oczywiście). 

'Wykorzystanie THC pozwala na zredukowanie wzrostu guza oraz ogranicza liczbę komórek nowotworowych. Przeprowadzone badania dotyczą m. in. glejaka mózgu, raka piersi, raka jelita grubego, raka skóry'

3.  Marihuana uzależnia tylko w niewielkiej mierze, a fizycznie tylko w małym stopniu.

4. Nikt nie umarł od samego zażywania marihuany (nie bierzemy tutaj pod uwagę samobójstw czy wypadków spowodowanych przez osoby pod wpływem marihuany).

5. Ponoć 'otwiera zmysły', pobudza kreatywność.



_

1. Marihuana bardzo mocno uzależnia psychicznie - jeśli bierze się ją zbyt długo, może dojść do zaburzeń snu, pamięci oraz osłabienia koncentracji.

2. Marihuana szkodzi naszemu zdrowiu - głównie psychicznie (skutki jak wyżej). Ponadto ma również działanie karcerogenne - zawarte są w niej bowiem substancje smoliste, które uszkadzają górne drogi oddechowe.

3. THC (główny składnik marihuany) działa toksycznie na jajniki (zmniejsza się częstotliwość owulacji) i jądra (zmniejsza się ilość plemników i pogarsza jakość spermy) a także płód (mniejsza waga urodzeniowa, wrodzone wady narządów wewnętrznych, mniejszy iloraz inteligencji, mózgowe porażenie dziecięce).

4. Jej dłuższe stosowanie może doprowadzić do psychozy czy też depresji - stąd również tendencja do samobójstw. 

5. Będąc pod wpływem marihuany,  zostaje zaburzona nasza percepcja odbierania świata.
Nie można tego jednak porównać do upojenia alkoholowego - pijąc wódkę czy piwo, z każdym łykiem kontrola nad własnym ciałem i myśleniem się zmniejsza, zmniejsza się nasza świadomość; natomiast będąc 'na haju', dalej myślimy logicznie, jednak jesteśmy bardziej wyluzowani i troszkę inaczej odbieramy świat, tak jakbyśmy patrzeli przez inne okulary.

6. Marihuana pogłębia nasz nastrój, jaki by on nie był - czyli jeśli w momencie jej brania jesteśmy szczęśliwi, nasze szczęście wzrośnie; jeśli jednak czujemy się smutni - uczucie smutku również się zwiększy.

Jest jeszcze wiele innych faktów na temat marihuany, myślę jednak, że wymieniłam te najważniejsze.  

Czy warto po nią sięgać? Prawdopodobnie jeden buch nie zaszkodzi.
Jednak, czy warto wprowadzać ją na stałe do swojego życia - sami sobie na to pytanie odpowiedzcie.

---
korolowa


niedziela, 10 marca 2013

Ukarana TVP 2 - słusznie?

fot. WP.PL / Andrzej Hulimka
'Wniosek o ukaranie TVP2 za nadawanie programów antykatolickich i poniżających osoby starsze złożyli posłowie PiS z Parlamentarnego Zespołu ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski - podało Radio Maryja na swojej stronie internetowej  - czytamy na stronie WP.PL
Wniosek dotyczy programu kabaretowego z cyklu "Tylko dla dorosłych", jaki TVP2 wyemitowała w piątek wieczorem i w którym wystąpił kabaret LIMO. 

Jak to dokładnie wyglądało, wie tylko ten, kto to oglądał i nagrał, ponieważ główną część programu usunięto z Youtube'a.
Ale, czytajmy dalej, może się czegoś więcej dowiemy:

'Żarty z papieża, Kościoła i religii

- (...) Papież jest tylko zwykłym facetem. Wiemy, że ma swoje wady, zalety, że ma fajną funkcję, ale to jest zwykły człowiek. Na przykład puści bąka. No tak, normalnie. Zjada, przełyka, trawi... To nie zabierają tego anioły? No nie, to jest zwykły facet (...) - mówił Abelard Giza z kabaretu LIMO w swoim monologu.
'

Reakcje? Cóż...

 'Spektakl nienawiści i pogardy wobec osób starszych i wierzących'

"TVP2 po raz kolejny zafundowała widzom spektakl nienawiści i pogardy wobec osób starszych, niepełnosprawnych, osób wierzących i Kościoła katolickiego. Program emitowany o godz. 23.05 "Tylko dla dorosłych" przedstawiany jako kabaret i satyra przypominał bardziej projekcję nienawiści przygotowaną przez Departament IV MSW niż program kabaretowy. Program w wykonaniu Ewy Błachnio, Kacpra Rucińskiego i Abelarda Gizy (członków kabaretu LIMO - przyp. red.) nigdy nie powinien być nadany w żadnej telewizji, zwłaszcza w telewizji publicznej" - napisali we wniosku posłowie PiS Andrzej Jaworski, Małgorzata Sadurska i Bartosz Kownacki.

Posłowie piszą we wniosku, że program kabaretu przekroczył nie tylko granicę obrzydliwości, ale naruszył też ustawę o radiofonii i telewizji w artykułach dotyczących "nieposzanowania przekonań religijnych odbiorców oraz rozpowszechniania treści wulgarnych i naruszających dobre obyczaje", a także zasady realizowania przez Telewizję Polską misji publicznej.'


Chciałam zapytać, czy ktoś to oglądał? Jestem bowiem niesamowicie zainteresowana tym , jak ów skecz wyglądał w całości.

Choć jakoś zdaje mi się, że pewnie znowu narobiono więcej szumu, niż to wszystko warte.

---
korolowa

sobota, 9 marca 2013

Gabriel Fleszar - powinien brać udział w tym programie?

Trafiłam dziś, na pewnym portalu, na artykuł dotyczący występów w jednym z programów muzycznych - The Voice of Poland.

Gdyby ktoś nie wiedział -  program ten ma na celu wyłonienie najlepszego wokalisty/wokalistki. Uczestnicy śpiewają po kolei wybrane przez siebie utwory, później zaś każde z  jury (czyli 4 znanych wokalistów) drogą głosowania oraz odpowiedniej argumentacji, walczy o danego uczestnika, by znalazł się w grupie owego piosenkarza czy piosenkarki.
Tyle qwoli wyjaśnienia reguł programu.

O czym chciałam jednak napisać to problem, który się pojawia w takowych programach, a mianowicie - czy powracające 'stare gwiazdy' bądź osoby mniej znane, lecz mające ogromne doświadczenie wokalno-estradowe powinny brać udział w takich programach?

Nie bez powodu wymieniłam tutaj The Voice of Poland, ponieważ, dokładnie w tym programie jakiś czas temu wziął udział Gabriel Fleszar. Kojarzycie tego pana? Tak, to ten od 'Kroplą deszczu' (swoją drogą, bardzo ładny utwór). Autor jednego przeboju, powracający, by...wygrać dzięki sławie?

                                                                                                      foto:google

Według mnie, to nie jest do końca fair. Ten pan miał swoje 5 minut i powinien dać je teraz do wykorzystania komuś innemu. Niekoniecznie komuś mniej doświadczonemu, ale może komuś, kto wcześniej nie był gotowy na zdobycie większej popularności, albo komuś, kto nie miał środków czy możliwości na inną promocję?

W końcu nikt ani temu panu, ani jakiemukolwiek innemu artyście nie zabrania przecież komponowania nowych utworów. A, jakby nie patrzeć, dzięki gotowej już, popularności, wystarczy kolejny jeden dobry przebój, by znów wrócić do muzycznej gry.

---
korolowa

piątek, 8 marca 2013

Dzień kobiet!

Kochani!
Dziś mamy ważne (!) narodowe święto.



Święto tych, które przygotowują Wam (dzieciom, chłopcom, mężczyznom) z rana śniadanie i gotują obiadki (jak schabowe, pierogi i inne domowe przysmaki).

Tych, które starają się zawsze wyglądać dla Was jak najładniej, abyście mogli nacieszyć swe oczy ich cudnymi twarzyczkami, nóżkami i biustami.

Tych, które w pocie czoła rodzą Wam Wasze ukochane pociechy, którymi i tak zazwyczaj to one najbardziej się później interesują - przewijają ich zaśmierdłe gatki; kłócą z lekarzem w sprawie leczenia, gdy owe dziatki chorują czy też czytają z nimi interpretację Pana Tadeusza.

Nie zrozumcie jednak mego wywodu, drodzy koledzy, opacznie - my nie uważamy się za żadne ideały czy inne bóstwa.

Trudno się jednak nie zgodzić z faktem, że jesteśmy:

a)kucharką
b)pielęgniarką
c) szwaczką
d) nauczycielką
e)sprzątaczką
f) nianią
g)  - wreszcie! - kobietą pracującą

w jednym.

I za to, że JESTEŚMY i wykonujemy tak wiele czynności, spełniając jak najlepiej tylko potrafimy swoje  zobowiązania, czy to wobec chłopaka, czy męża i dzieci,

należą się nam GRATULACJE! Prawda, kobitki? :)



Dlatego każdej z nas chciałabym dziś życzyć końskiego 
zdrowia i mooocy cierpliwości, lecz także odpoczynku i radości, nie tylko z okazji naszego święta, ale także i na pozostałe dni - i niechby w nas zawsze było tyle wigoru, zapału i uśmiechu :)


---
korolowa

czwartek, 7 marca 2013

Broad Peak, czyli szczyty ludzkich możliwości.

Mamy, Polacy, powód do dumy. W ubiegły wtorek czterech naszych rodaków zdobyło Broad Peak - 12-sty szczyt świata - i byli pierwszymi ludźmi na świecie, którzy zdobyli ów szczyt porą zimową.

Chciałoby się zakrzyknąć: brawo! i celebrować ten wspaniały dzień razem z nimi.
Niestety - z dwoma z nich od dłuższego czasu nie można złapać kontaktu. Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka zostali ostatecznie uznani za zaginionych.

Być może po prostu nie mają obecnie zasięgu, być może zgubili radiotelefony, być może...już nigdy nie wrócą.

Podziwiam ludzi, którzy mają takie pasje. Którzy muszą przełamać pewne bariery, by coś zdobyć.

Maciej Berbeka to doświadczony himalaista, zdobywca 5-ciu ośmiotysięczników. Jego drugi zaginiony kompan jest od niego niemal dwa razy młodszy, jednak również wprawiony w górskich wyprawach.
Teraz nie wiadomo, co się z nimi dzieje i gdzie są.

 fot. www.polskihimalaizmzimowy.pl

Niestety, cena za igranie z własnym życiem jest dość wysoka. Bo jak inaczej można nazwać wspinaczkę na 8-tysięcznik i to jeszcze w trakcie zimy?
To samo tyczy się zresztą wszystkich sportów ekstremalnych.
Sama nigdy nie skakałam, na przykład, na bungee, gdy jednak słucham bądź czytam opowieści ludzi o wrażeniach ze skoku, nie mogę się wręcz nadziwić ich ekscytacji. Opowiadają o skoku adrenaliny, o euforii, o tym, jak to pomaga im w pokonywaniu innych barier i słabości.

Dla mnie to niesamowite, jak wielką frajdę może sprawiać coś, za co można bez problemu przypłacić życiem.
Mimo to, staram się zrozumieć tę ekscytację.

Niekiedy trzeba jednak umieć ocenić sytuację i nasze możliwości - czy na taki 'szczyt' jesteśmy solidnie przygotowani, czy wzięliśmy pod uwagę każdy ewentualny upadek?

Bo chyba lepiej jest schodzić ze szczytu, niż spadać...
 

---
korolowa

środa, 6 marca 2013

Bo ja nie lubię mówić.

Hej hej!

Tak sobie dzisiaj pomyślałam - dlaczego niektóre osoby (w tym ja) tak mało udzielają się podczas dyskusji? W moim przypadku, nie chodzi nawet tylko o zajęcia. Ja jakoś nie przepadam za mówieniem. Wolę pisać. Uwielbiam pisać. Wyrażać siebie, swoje myśli w sposób pisemny. Gdy mam choć chwilę na zastanowienie się i nie zatrzymuję szczęki w połowie zdania.

Mówienie mnie zawsze w mniejszej lub większej mierze paraliżowało. Na pewno duża w tym kontrybucja mojej nieśmiałości  - choć już w dużej mierze udało mi się z nią wygrać, to dalej z nią walczę.

Nie lubię mówić, gdy słucha mnie jakaś większa grupa ludzi. Czasem nawet przy kilku osobach.
Ale nie wypowiem się nawet przy jednej, kiedy owa osoba mnie w jakiś sposób stresuje. Być może to irracjonalne, ale tak jest.

Natomiast pisanie, to zupełnie co innego. Wtedy nieważne, czy jestem sama, czy jest wokół mnie 30 osób (choć oczywiście im bardziej domowo, tym lepiej) - wtedy wystarczy mi kartka i długopis (albo laptop) i jestem już w innym świecie.



I wtedy nie boję się, że ktoś na mnie patrzy. Że słucha tak jakby tylko próbował wyłapać błędy. Że oceni nie tylko to co i jak mówisz, ale i przy okazji Twoją nową fryzurę i niemodną bluzkę. Źle się wtedy czuję - oceniana z wszystkiego, obgadywana za plecami. I już mi się wtedy język plącze, nerwy wpływają na wypowiedź i, choć czasem próbuję ratować sytuację, często zapominam, co chciałam powiedzieć... i tak rodzi się mój odwieczny problem.

Są jednak osoby, które przed publicznością czują się jak ryby w wodzie. Które lubią, gdy zwraca się na nie uwagę. Dla nich mówienie nie jest problemem.

Najczęściej jest tak, że takie osoby nie przepadają znowu za pisaniem, jednak nie zawsze. Zdarzają się i tacy farciarze, którym ani pisemna, ani ustna forma wypowiedzi nie sprawia żadnego problemu.

Może któraś, któryś z Was jest takim farciarzem? 
A jeśli nie, to w jakimś komponencie języka czujecie się lepiej - w mowie czy w piśmie?

---
korolowa

wtorek, 5 marca 2013

Podczas snu...

Sen jest stanem, w którym wyłącza się nasza świadomość. Odrywamy się wtedy od rzeczywistości, odpływając do zupełnie innej krainy, gdzie wszystko jest możliwe...



Sny odzwierciedlają nasze aktualne - bądź i nawracające się - odczucia i  obawy, a nawet pewne doświadczenia z przeszłości. Mogą być dosłowne i metaforyczne. Mogą być zarówno odzwierciedleniem prawdziwych zdarzeń - może nawet przewidywaniem przyszłości? - jak i zlepkiem nie mających większego sensu obrazków.

Zdarza się jednak -wbrew powyższej regule - sny zwane świadomymi. Ma to miejsce wtedy, gdy podczas snu sami zauważamy, że śnimy - takie 'przebudzenie' w śnie!

Pamiętam jak - dawno temu - śniło mi się, że byłam rycerzem (nie pamiętam, czy zmieniłam tam płeć, czy może zbroja 'zdobiła' mą delikatną, dziewczęcą budowę). Tak czy inaczej pamiętam miecz w moim ręku i trzygłowego, zionącego ogniem smoka, którego miałam pokonać. Gdy w pewnym momencie ów smok zbliżył się do mnie na tyle, że mógł zgładzić mnie każdym pojedynczym zionięciem, pamiętam jak powiedziałam do siebie 'Nie mam czego się bać, przecież to tylko sen'!

Ale są też i sny powtarzające się.
Swojego czasu śniło i się, ze jadę z rodzicami leśną dróżką przez las, a przy dróżce siedzi dziewczynka. Ma blond włosy, sukienkę i twarz schowaną w opartych o kolana ramionach. W tym widoku widać samotność i zagubienie. Czyżby oznaczał coś istotnego? Mimo wszelkich prób interpretacji, do tej pory nie znam odpowiedzi na to pytanie.

A Wy mieliście w życiu takie sny, które zapadły głęboko w Waszej pamięci albo były dla Was wyjątkowo znaczące?

---
korolowa

poniedziałek, 4 marca 2013

O pizzy, lodówce i czasie.

Jeszcze kilka dni temu lodówka ma była tak pusta, że dałabym się zabić za pizzę, za cokolwiek, a otrzymać coś za darmo - już w ogóle!

Ostatnio znajomy, który prowadzi pizzerię, rozpoczął fejsbukową promocję. Był zatem konkurs na najlepszy wierszyk (do wygrania oczywiście pizza) - starałam się jak mogłam, nie wygrałam. A byłam żądna pizzy, żądna i... głodna.

Teraz, podczas wspólnego weekendu z tatą, dużo razem popichciliśmy w kuchni, lodówka ma niemal urywa się w szwach.

Ja zaś (to, jak już widać, moja pasja) przy okazji kolejnej promocji (przy której wystarczyło kliknąć Lubię to i czekać na werdykt) status polubiłam i tak o, sobie zostawiłam.

Wchodzę dziś wieczorem spokojnie na Internet, tak po 21 (było już, w zasadzie, prawie w pół do 22).

Patrzę, a tu komunikat, ze wygrałam pizzę! Co więcej, mam niecałe 30 minut na jej odebranie (bo o 22. pizzeria jest zamykana).

Natychmiastowa decyzja : biegnę, lecę pędzę :D

A. ledwo co przyszedł, padnięty, więc pobiegłam sama!

Co prawda daleko nie miałam, ale razem z dojściem, kilkuminutowym czekaniem i powrotem załatwiłam sprawę w 20 minut!

Jednak jestem już tak najedzona, że brakuje mi sił i miejsca w żołądku.
Dlatego pizza zostanie nam na jutrzejsze śniadanie.

A teraz powiedzcie mi - czy to nie mała złośliwość losu, że to, co chciałam, dostałam dopiero wtedy, kiedy tego akurat nie potrzebowałam? To znaczy, ja się zawsze i tak cieszę, gdy coś gdzieś wygram (dziękujemy zresztą Łukaszowi za dopilnowanie, by pizza jak zawsze była pyszna, no i za uraczenie nas takowym prezentem!).



Jednak mi np. dość często zdarza się, że np. gdy mam czas, to nie mam też akurat zbyt wielu zadań czy obowiązków (bo np. niedawno wszystko zrobiłam). Albo gdy mam czas, to nikt się nie może wtedy ze mną spotkać.
Ale, gdy już jestem zaganiana i mam pilne sprawy na głowie, naraz mam setki (a przynajmniej kilka ;) ) telefonów i pytań, czy dam radę gdzieś z kimś wyjść i się zobaczyć.

Was też często dopada taka złośliwość losu?

---
korolowa

niedziela, 3 marca 2013

Cwaniactwo czy zaradność, czyli o granicy między rozsądkiem a nieuczciwością.

Kiedyś wystarczyło nam odpowiednie wykształcenie. Ewentualnie  - znajomości.
Jednak z czasem sytuacja na rynku pracy stawała się coraz trudniejsza.
Wszyscy strasznie narzekali na komunizm, a jednak wtedy przynajmniej każdy miał pracę. Z tym akurat problemu nie było.

Wszystko się jednak zaczęło zmieniać na początku nowego tysiąclecia.
Co poniektórym trzydziestokilkulatkom obecnej ery - być może -jeszcze udało się to jakoś przejść, tą erę wiecznego bezrobocia.

Jednakże obecni dwudziestokilku-, dwudziestolatkowie nie mają w tym kraju perspektyw.
Nie z wyższym wykształceniem.
Chcesz skończyć studia? Licz się z tym, że będziesz musiał wyjechać.
Teraz bowiem koło się zatoczyło i tak jak kiedyś, najpotrzebniejsi są teraz ludzie z konkretnym zawodem - ślusarz, hydraulik itd.

Chcesz skończyć studia i mieć dobrą pracę w Polsce?
Poza wykształceniem, potrzebne Ci są znajomości i łut szczęścia.
Jednak wielu  mówi, że, przede wszystkim, trzeba być zaradnym. Tak, to bardzo przydatna cecha.
Tylko co ona oznacza w tych czasach - kreatywność, a może raczej jakieś podziemne konszachty? Czy bycie zaradnym oznacza także branie albo dawanie łapówek? Czy bycie zaradnym polega na czarnej robocie?
W Stanach, w Nowym Jorku jest to na porządku dziennym. Tam nieustannie króluje wyścig szczurów - Ty masz źle, to dobrze, bo ja muszę mieć najlepiej. Ja powiem szefowi, że raz pożyczyłeś pieniądze z konta firmy, bo potrzebujesz na samochód  - i mam gdzieś Twoje zaufanie do mnie. Ja dam w łapę sędzinie, by nie iść do więzienia za molestowanie dziewczyny. Spalę i zniszczę wszystkie dowody na to, że jestem czegokolwiek winny.

Dlatego nie ufaj mi, bo ja Cię i tak wydam, spieprzę Ci całe życie, aby moje było lepsze. W końcu trzeba sobie jakoś w życiu radzić.Choćby kosztem Twojego życia, a mojej moralności.



---
korolowa

sobota, 2 marca 2013

Flight

Nigdy bym się nie spodziewała, że spodoba mi się film katastroficzny. Tak naprawdę katastroficznym tak w 100% to on i tak nie jest.

Flight stanowi bowiem o poważnym ludzkim problemie, jakim jest uzależnienie od alkoholu i narkotyków.
O trudnych wyborach oraz ich poważnych konsekwencjach.
O wypadku samolotu, ale i o upadku człowieka.
O tym, gdzie leży granica kłamstwa, czy w ogóle takowa istnieje?

Ale też i o przytomności umysłu mimo, teoretycznego, zaćmienia. Nawet - w pewnym stopniu - o heroiczności.

Film ten polecam do obejrzenia każdemu, kto kiedykolwiek miał problemy z uzależnieniem.
A także innym - ku przestrodze - by nasza lekkomyślność nie doprowadziła do czegoś niepożądanego, abyśmy nigdy nie musieli mieć na sumieniu ludzkiego zdrowia i życia.

---
korolowa