Polub mnie na FB :)

poniedziałek, 6 listopada 2017

Come back.

Jakieś dwa miesiące temu napisałam tutaj posta, że wyjeżdżam do Irlandii.

Miałam plany. Piękne plany. Miałam znaleźć tam dobrą pracę, zarobić pieniążki. Może nawet zakochać się z wzajemnością. Wieść dostatnie życie, z dala od tego, co mnie tutaj czekało. Od tego, z czym nie mogłam się pogodzić. Co zostawiłam - niedokończone, podziurawione. Próbowałam uciec od tego wszystkiego, może kiedyś tam, na chwilę wrócić, coś naprawić, załatać dziury i dalej żyć.
Na zielonej krainie, oczywiście.


Well...jak to mówią: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach.
Zresztą, tu nawet nie ma co mieszać w to sił wyższych. Rozśmieszyłam samą siebie.


Nie ma sensu planować takich rzeczy. W ogóle coraz mniej wierzę w sens planowania czegokolwiek. Oczywiście, jako taki zarys sytuacji na najbliższą przyszłość zawsze może się przydać, ale nic ponadto. Postanowiłam żyć chwilą. Łapać okazje. Nie rozmyślać zbyt wprzód. Bo gdy to robię, później tylko za bardzo przejmuję się tym, co mi się nie udało.

Żebyście mnie jednak dobrze zrozumieli - nie traktuję tego wyjazdu jako porażki. Wręcz przeciwnie.

Wiem, że może zabrzmieć to dość górnolotnie i sztucznie (niczym przemówienie Petera Sage'a  z Ted Talks), ale zmiana miejsca zmieniła również mnie. Poznając innych ludzi, ich kulturę, jednocześnie poznawałam siebie. Niby dwa miesiące, a jednak - mając tyle czasu, wiele można przewartościować. Obrócić kąt widzenia pewnych rzeczy. Postrzegania ludzi, którymi się otaczasz. Miejsca, w którym mieszkasz. Myślenia o pewnych sprawach. O pracy. Przyszłości. Oczekiwaniach względem innych. Wartościach, według których chciałbyś żyć.

Tak naprawdę, wcale nie chciałam wracać do Polski. Irlandia naprawdę mi się spodobała. Na swój osobliwy, acz wyjątkowy sposób. Tyle tam zieleni. Tyle wmieszanych w jeden tłum nacji. Tyle uśmiechów każdego dnia - w sklepie, w pubie, na poczcie czy przystanku, gdy kolejny autobus spóźnia się o dwadzieścia minut. Tyle chmur i deszczu, chłodu szczypiącego w policzki, a jednocześnie -  ciepła ludzkiego serca.

Irlandia to jednak inny naród niż Polska. Aczkolwiek, trzeba tam chwilę  pobyć, aby to zrozumieć.

Mimo pewnego chaosu, jaki tam panuje, mimo, iż państwo to dość chłodno obeszło się ze mną za pierwszym razem, to mam nadzieję, że jeszcze nie raz tam wrócę. Może kiedyś nawet na stałe?

Bo tam, mentalnie, poczułam się jak w domu. Domu, którego od zawsze szukałam.


---
korolowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz