Tych, które opiekowały się nami bez względu na wszystko. Które karmiły, czesały, ubierały, chodziły z nami do lekarza. Tych, które przechodziły z nami mniejsze lub większe piekło w okresie dorastania, a i tak potrafiły zawsze dojść z nami do jakiegoś konsensusu.
Dziś, jest Dzień Matki.
Matki, Mamy, Mateczki, Matuli; jak kto woli.
Pamiętam taki jeden Dzień Matki jeszcze z czasów, gdy byłam w gimnazjum.
Pamiętam jak wracałam z prezentem (był to bodajże kubek i coś jeszcze) i strasznie lało, a ja byłam daleko od domu. Jak jechał autobus i weszłam bez biletu, a po wejściu i zatrzaśnięciu się drzwi okazało się, ze kierowca ich nie sprzedawał. Jak łudziłam się, że jakoś bez tego biletu dojadę, i jak ostatecznie złapał mnie kanar i wlepił mi mój pierwszy i ostatni w życiu mandat.
I jak wracałam do domu, załamana, bo przecież jak powiem swojej mamie w Dzień Matki, że złamałam prawo jeżdżąc bez biletu?
Pamiętam jak się tak zamartwiałam, czekając na nią w domu. Jak ona w końcu przyszła, a ja z powodu płaczu nie mogłam wydusić słowa. Jak wtedy strasznie posmutniała, bo nie wiedziała, co się dzieje.
I gdy jej wyjaśniłam, jak powiedziała, że jej ulżyło, bo myślała, że coś mi się stało.
Jak mnie przytuliła i powiedziała, że mandat się zapłaci, a ja mam się ogarnąć i już nie płakać, bo to jest dla niej najgorsze.
Za to właśnie kochałam moją Mamę. I za wiele innych, wspaniałych cech. Za to, że nigdy nie przestawała się uśmiechać, a jeśli, to tylko na chwilę, gdzieś w ukryciu.
Brakuje mi tej jej energii i wszechobecnej serdeczności.
Dlatego chciałabym tutaj zostawić wiersz, napisany zaraz po jej śmierci.
Mam nadzieję, że ona patrzy na mnie z góry i czyta go razem ze mną.
Z Mamą, Licheń 2008
***
Bardzo piękny i wzruszający wpis...
OdpowiedzUsuń