Chciałam dziś poruszyć jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów w Polsce. Proszę Was najpierw, abyście przeczytali poniższy artykuł.
'31-letnia kobieta będąca w 17 tygodniu ciąży zmarła w szpitalu w
irlandzkim Galway po tym, jak lekarze odmówili aborcji pomimo zagrożenia
dla matki. Władze wszczęły śledztwo.
Savita Halappanavar była w 4 miesiącu ciąży. Nie była to jej
pierwsza, ale poprzednie poroniła. Tym razem ciąża także nie przebiegała
normalnie i płód był zagrożony, a kobieta źle się czuła. Skarżyła się
na potworne bólee, w końcu poprosiła lekarzy o przerwanie ciąży. Od
medyków miała jednak usłyszeć, że "Irlandia to katolicki kraj" i "póki
bije serce płodu" nie wykonają aborcji.
Po trzech dniach agonii matki, funkcje życiowe płodu ustały. Lekarze
usunęli go, a kobietę przenieśli na intensywną terapię, gdzie niedługo
później zmarła. Sekcja zwłok wskazała na sepsę jako przyczynę śmierci.
Zarówno władze szpitala i irlandzkiego odpowiednika NFZ wszczęły
dochodzenie w sprawie. W Irlandii prawo nie pozwala na dokonanie aborcji
nawet jeśli życie matki jest zagrożone. Słowa męża zmarłej, który
podkreśla, że nie jest "ani Irlandczykiem, ani katolikiem", mogą wywołać
jednak debatę na ten temat w katolickim kraju. Przed szpitalem już
teraz pikietują przeciwnicy restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego.'
Tutaj zaś
list kobiety, która dokonała aborcji. O jej przyczynach, rozterkach tej Pani oraz o spotkaniu z duchownym:
|
'Jestem młodą kobietą z kilkuletnim „stażem
małżeńskim". Z oszczędności stosowaliśmy najtańsze metody antykoncepcji,
no i stało się - nagle okazało się, że jestem w drugim miesiącu ciąży.
Najpierw przyszły refleksje: co teraz robić? Dziecka nie planowaliśmy,
bo nie mieliśmy ani dostatecznych środków (brak mieszkania, pieniędzy,
podstawowych sprzętów, itd.) ani możliwości (tylko ja miałam stałą pracę
po 15-16 godzin na dobę, a mąż pracował dorywczo). Wiedziałam, że szef
mnie zwolni, gdy tylko zauważy, że jestem w ciąży, bo zrobił tak z
dwiema innymi kobietami. Zarobki męża nie starczyłyby nawet na
utrzymanie nas dwojga, nie mówiąc już o dziecku. Pewnie opisuję tu
banalnie typową sytuację, jakich w naszym kraju są tysiące. Pojawiło się
widmo aborcji jako niestety jedynego wyjścia. Jestem wierzącą
katoliczką i zaczęłam mieć straszne wątpliwości. Z jednej strony nie
mogłam urodzić, z drugiej strony nie chciałam nikogo zabijać. Byłam tak
tym wszystkim zmęczona, że nawet myślałam o samobójstwie. Poszłam do
spowiedzi i miałam wyjątkowe szczęście, bo przypadkowo trafiłam na
mądrego i odważnego księdza (nie powiem o nim nic więcej, by mu nie
zaszkodzić). Widząc moją szczerą rozterkę, ksiądz nie mówił mi gotowych
formułek o grzechu, morderstwie itd., tylko najpierw uspokoił mnie a
potem zaczął miłym głosem przekonywać, że aborcja wcale nie jest złem,
jeśli ja sama czuję, że jest potrzebna.
Przeżyłam szok, bo spodziewałam się zupełnie innych słów, które
zniechęciłyby mnie do aborcji i (teraz to wiem) zrujnowały moje życie.
Nawiązaliśmy szczerą i otwartą rozmowę, która trwała prawie 3 godziny.
Ja przekazywałam księdzu swoje wątpliwości, a on je po kolei tłumaczył.
Miałam wrażenie, że budzę się z jakiegoś koszmaru, w którym cały czas
tkwiłam i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ten koszmar to było
to sztuczne poczucie winy, które źli duchowni wmawiają kobietom. Teraz
wiem, że jest to z ich strony złośliwość, niechęć do kobiet,
niezrozumienie życia a też i chęć kontroli, bo osobą, która się zmaga z
głupimi dogmatami łatwiej kierować.
(...)
W tym miejscu każdy może sobie) zadać pytanie, czy tak może pisać
katoliczka? Tak, jestem nadal katoliczką, ale tylko ze względu na tego
księdza, który przekonał mnie do podjęcia właściwej decyzji. Dzięki
niemu nie czuję żadnych wyrzutów sumienia, bo jestem pewna, że niczego
złego nie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, uważam aborcję w mojej sytuacji
za wielkie dobro. Nie urodziłam dziecka niechcianego, nie jestem osobą
nieodpowiedzialną, która zgadza się na oddanie własnego dziecka jakimś
przypadkowym ludziom, albo, nie daj Boże, na wychowanie u zakonnic lub
w domach dziecka (znam niestety takie instytucje (...) '
|
więcej na
http://prochoice.blox.pl/2007/03/Moja-aborcja.html.
Większość komentarzy pod artykułem jest... bardzo delikatnie mówiąc, niepochlebna.
Pozwólcie, że zacytuję jeden z nich:
'
JAK DLA MNIE JESTES ZWYKLĄ MORDERCZYNIA CO GORSZA JESZCZE NIE MASZ
WYRZUTÓW SUMIENIA Z TEGO POWODU. PIEKŁO POWINNO CIE POCHLONAC. TO JA
PROSZE BOGA O DAR KTORY BYL TOBIE NIEGODNEJ DANY I TAK GO ZMARNOWALAS
ALE MAM NADZIEJE ZE KIEDYS PRZYJDZIE DZIEN I POJMIESZ ZE ZABILAS
CZLOWIEKA!!!!!!!!!!!!!'
Dobrze, to teraz ja. Szczerze? Ta ostatnia 'spowiedź' jest, akurat, nieco naciągana. Po pierwsze
, ta kobieta
nie miała środków materialnych, aby się lepiej zabezpieczyć, a miała na usunięcię ciąży?
Biorę jednak pod uwagę fakt, że takie urodzenie czy nieurodzenie dziecka to zdecydowanie
lifetime decision, no i niech będzie, że zaciagnęli nawet na to kredyt; nie pasuje mi jednak zupełnie ksiądz mówiący o wykształceniu się mózgu u dziecka, ponadto to, co powiedział, prawdą nie jest, gdyż u płodu mózg rozwija się już w 8 tygodniu, a więc po 1,5 miesiąca.
Czy opisana powyżej sytuacja jest całkowicie prawdziwa czy nie, nie jest aż tak ważne jak to, że dalej mamy problem z zaakceptowaniem pewnego stanu rzeczy.
1. Nie tworzy nas nikt inny poza kobietą i mężczyzną, nie doszukujmy się tam kogokolwiek innego, kto poza rodzicami, miałby prawo o nas decydować.
2. Kiedy ktokolwiek ma prawo za kogokolwiek decydować? Tak naprawdę, nikt nie powinien. Gdy
to 'coś w brzuszku możemy już świadomie nazwać dzieckiem (bo jest to 8 czy 9 miesiąc i wszystko: zmysły, narządy są już ukształtowane) nie powinno się usuwać ciąży.
3. Skoro jest coś o prawie wyboru, to takie prawo powinna mieć również kobieta mająca urodzić dziecko.
Moim zdaniem powinno to jednak dotyczyć określonych sytuacji:
- jeżeli ciąża zagraża kobiecie/dziecku/obydwojgu
- jeżeli kobieta została zgwałcona, a więc nie był to akt miłości
- związki/kobiety, których nie stać na utrzymanie przyszłych dzieci, NIE powinny poddawać się aborcji, ale być wspierane przez państwo/środki unijne.
Każdy przypadek jednak jest inny i każdy może wygladać, mimo podobnych przyczyn, zupełnie inaczej. To są tylko moje pewne schematyczne sugestie, które, wprowadzone w życie, ułatwiłyby, uratowałyby życie wielu osobom. Nie tylko matkom. Bowiem wprowadzenie takiej ustawy wcale nie musiało by od razu oznaczać większej ilości wykonywanych aborcji, może właśnie przeciwnie - uświadomiło by kobietom, że w państwie, w którym mogą polegać na pomoc finansową rządu, nie muszą się niczego obawiać i MOGĄ zdecydować się na urodzenie dziecka.
---
korolowa
"Po pierwsze, ta kobieta nie miała środków materialnych, aby się lepiej zabezpieczyć, a miała na usunięcię ciąży?"
OdpowiedzUsuńSłonko, lekarzowi posmarujesz 100 zł to wystawi orzeczenie o zagrożeniu życia matki i masz oborcję za free, legalnie w szpitalu.
Eh, źle gadasz i źle wary składasz :-)
OdpowiedzUsuńRządowe pieniądze to tak na prawdę nasze-moje, Twoje pieniądze- zabierane z podatków. na prawdę chcesz aby za Twoję oieniądze ktoś płodził i wychowywał swoje dzieci? Nie sztuką jest dać kasę, sztuką jest pozwolić zarobić kasę...
A poza tym przez pierwsze tygodnie ciąży " dziecko" to tylko zlepek tkanek, który poroniony przypomina zwykły skrzep. O to się ludziska biją?
O takim orzeczeniu za 100ówę nie słyszałam, a jeśli to prawda, to nie mam nic więcej w tej kwestii do skomentowania.
UsuńA co do pieniedzy, to ja wiem, że to pieniądze podatników, ale na jakieś skrajne przypadki mogłyby być przeznaczone, poza tym wymieniłam też fundusze unijne (choć, co prawda, mała to nadzieja, aby coś na to z nich skapnęło).
Poza tym, nadmieniłam też, że to tylko taki schemat i są różne przypadki, bo życie róznymi prawami się nosi.
I co do tej 'tkanki', to też napisałam, kiedy można ją ewentualnie uznać za odbierające zmysły dziecko, a kiedy za płód, który może jednak powinien być wzięty pod uwagę.
I chociaż, mimo że jestem raczej przeciw aborcji, to w pewnych przypadkach bym ją zaakceptowała; nie mogę jednak -wybacz - pojąć, jak osoba która skończyła pielęgniarstwo,która reprezentuje służbę zdrowia może pisać o tym jak o 'zwykłym skrzepie'. Co prawda rozumiem, co miałaś na myśli, jednak mnie to określenie przez Ciebie razi.
A jak mam "o tym" pisać? Dziecko? To było by kłamstwem. A w ogóle to nie rozumiem co mój zawód ma do aborcji? Oświeć mnie bo nie kumam.
OdpowiedzUsuńNie to, że się z Tobą nie zgadzam. Chodziło mi tylko o to, że w 'ustach' kogokolwiek z branży medycznej jakoś to stasznie brzmi, chodzi mi raczej o dobranie słownictwa. Ale początkowo, fakt, dzieckiem to - przynajmniej i dla mnie - nie jest.
UsuńPozdrawiam